poniedziałek, 21 stycznia 2013

04 ...Another day, another life, another mind, another soul...




Moje sny są dziwne. Doprawdy.

Sama nie wiem co o nich myśleć, są jak flashbacki, ale skąd mam mieć pewność, że faktycznie nimi są?!


Swoją drogą… Jakoś tak… dobrze mi tu samej.

Naprawdę, czuję się ok., gdy leżę sama i nikt mnie nie odwiedza. Nie muszę myśleć kim ta osoba jest, w jakich jesteśmy stosunkach i czy nie poczuje się urażona, gdy coś na ten temat powiem .
Najłatwiej mi tu jest z personelem medycznym, bo to oczywiste, że jesteśmy sobie obcy – oni nie znają mnie, ja ich. I dzięki temu traktują mnie normalnie. Nie przyglądają mi się podejrzliwie, nie robią dziwnych min, gdy pytam o oczywiste rzeczy.

Ale z drugiej strony… od nich nie dowiem się niczego o sobie. Potrzebuje ludzi mi bliskich, żeby, póki pamięć mi nie wróciła, zaspokoić ciekawość o sobie samej. Dzisiaj mam przyjść moja rodzina z narzeczonym, zabierają mnie ze szpitala…

 Jeśli mam być szczera, wolałabym, żeby przyszli Gibsy, Billy i Moff. W ich towarzystwie czułam się lepiej. Jakoś tak bardziej na miejscu. Mama zrobiła na mnie dziwne wrażenie, mimo że jak dotąd była jedyną osobą, którą rozpoznałam. No może nie jedyną, jeszcze Gibsy wydawał mi się znajomy.  Swoją drogą… dlaczego „Gibsy”? Przecież on się nazywa Kieran Wheeler! Muszę ich o to zapytać przy następnej okazji! Następnej, bo chłopaki odwiedzili mnie wczoraj, ale trwało to chwilę. Tak tylko weszli i wyszli. Ale i tak miłe, że byli. Im więcej czasu z nimi spędzam, tym większe mam wrażenie, że naprawdę należymy do tej samej paczki .

***

Około trzynastej do mojego pokoju weszli tata i Nolee. Tak, rozpoznałam ich, wiedziałam, że ten siwiejący mężczyzna to mój ojciec, a  17-latka w szarej sukience i z długą czupryną czarnych włosów to moja siostra. Zaraz za nimi weszła moja mama.

- Cześć tato, cześć mamo, cześć Nolee. – przywitałam ich.
- Dzień dobry – odpowiedzieli z uśmiechem rodzice.
- Heeeej. – odparła siostra.
- Kochanie, przepraszam cię bardzo – zaczęła moja mama – ale Matta nie było u ciebie wczoraj, a dziś trochę się spóźni, wiesz, studia. Ale trzeba to przetrwać, bo dzięki temu kiedyś będzie…
- … wspaniałym prawnikiem. – weszłam jej w słowo, intuicyjnie dokończając za nią. To było dziwne, ale coś mi mówiło, że tak właśnie brzmi jej standardowy tekst.
- Wróciła ci pamięć? – od razu zapytała entuzjastycznie Nolee.
- Eeee, tylko czasem coś mi się przypomni. Ale generalnie to nie.

To zaskakujące ile można wyczytać z mimiki ludzkiej. Kiedy przyznałam, że dalej niewiele pamiętam, twarz mojej matki rozjaśniała, natomiast siostry posmutniała. Ojciec pozostał niewzruszony.

Dziwne.

Nie wiem co o tym myśleć.

Wyglądało to tak, jakby siostra bardzo liczyła na to, że już wszystko pamiętam, a mama cieszyła się z amnezji. O co tu chodzi?

Mam wrażenie, że niedługo zwariuję w takich warunkach.

- Jak się dziś czujesz? – nachylił się do mnie tata – ponoć od wczoraj nie masz już kroplówki.
- To prawda. Dziś rano jadłam już jakiś kleik.  
- Skąd weźmiemy kule… -  zmartwiła się mama. – jak ty będziesz chodzić z tą złamaną nogą…

Wymieniliśmy się jeszcze kilkoma uprzejmymi uwagami kiedy do pokoju wszedł młody mężczyzna. Naprawdę przystojny młody mężczyzna. Wysoki brunet o błękitnych oczach. Pierwsze co pomyślałam: „Kurde, ciacho.” Przyznaję, wyobraziłam sobie go bez koszulki…  

Pewnym krokiem podszedł do mojego łóżka, nagle złapał mnie za rękę i zapytał dramatycznym tonem:

- Aideen, jak się czujesz, kochanie? Boże, musi cię tak bardzo boleć!

O MÓJ BOŻE, JA SOBIE NIE WYOBRAZIŁAM JAK ON WYGLĄDA BEZ KOSZULKI, JA TO WIEM! A więc to jest mój narzeczony?! Wow, jestem szczęściarą.  Uśmiechnęłam się do niego:

- Och, nie jest aż tak źle. Przepisali mi leki przeciwbólowe i sobie radzę.
- Twoja mama powiedziała mi, że zabiera cię na Springdale Road. Kiedy poczujesz się lepiej, wrócimy do naszego mieszkanka. – uśmiechnął się szeroko.
- To jest mieszkanie Ax, nie żadne wasze. – mruknęła pod nosem Nolee – To ona je wynajmuje.
- Nolee!!! – fuknęła na nią mama.

To sporo mi wyjaśnia. Moja siostra nie lubi Matta, mama z kolei jest nim zauroczona. Tata nie ma zdania. To takie… klasycznie rodzinne. 
Fascynuje mnie też to, że oni właściwie nie muszą sie odzywać. Ach, ile można się dowiedzieć z samej mimiki!

Po kilku minutach moja rodzinka pomogła się mi spakować (nie napracowali się, bo miałam mało rzeczy). Przyszła też pielęgniarka, która przyniosła mi zestaw pięknych kul. Świetnie. Następnie umówiła mnie z neurologiem na pojutrze. Stwierdziła, że lekarzy martwi stan mojej pamięci.
 Mnie też martwi to, że ich to martwi…

***

Siedząc w aucie mojego ojca, przyglądałam się widokom za oknem i zastawiałam się jak to jest… Jak to jest, że z jednej strony kojarzę każdą ulicę, którą mijam, a nie poznałam własnego narzeczonego? Jak to jest, że wiem doskonale, że kiedy miniemy te wszystkie budynki z cegły na Green Lanes i skręcimy w lewo przy „Olay’u” to wjedziemy w Springdale, a jeszcze wczoraj nie byłabym w stanie powiedzieć jak wygląda mój ukochany? Gdzie tu logika?!

Wzdłuż ulicy, po każdej ze stron znajdował się rząd bliźniaków. W końcu tata zaparkował przed naszym domem. Spojrzałam na niego z poczuciem, że znam to miejsce. Matt od razu wyskoczył z auta i przybiegł pomóc mi wysiąść. Skorzystałam z jego pomocnego ramienia, a w czasie, gdy inni zajęci byli wypakowywaniem się i innych rzeczy z samochodu skierowałam się do furtki.

- Aideen! – krzyknęła moja mama – Nasza to ta po prawej. – uśmiechnęła się krzywo.

To dziwne. Byłam przekonana, że furtka po lewej. Mało tego, jestem pewna, że nieraz przechodziłam przez tę po lewej. Byłam nawet przekonana, że ostatni raz kiedy tu byłam, przechodziłam przez furtkę po lewej!
No nic, mój mózg znowu mnie zwodzi. Ruszyłam przez prawą furtkę prosto na schody prowadzące do drzwi wejściowych.

Przekroczyłam próg i rozejrzałam się po jasnym, wąskim korytarzu. Po prawej stronie znajdowały się drzwi do salonu, następnie drzwi do kuchni i wnęka, gdzie znajdowały się schody. Na końcu korytarza stały drzwi prowadzące na ogród. Obraz ten, od razu przywiódł mi na myśl to, co jest na wyższych piętrach. Na pierwszym znajdowały się pokoje mój i Nolee, ze wspólną łazienką między nimi. Na poddaszu zaś, była sypialnia, garderoba i łazienka rodziców.

W międzyczasie do domu weszła reszta rodziny i zaczęli się rozbierać z kurtek. Mama podeszła do mnie, pomogła mi zdjąć płaszcz i powiedziała zatroskanym głosem: 

- Och, Aideen, no tak, twój pokój jest na piętrze! Kochanie, a może przeniesiemy cię do salonu, żeby było ci wygodniej?
- Nie, nie. Poradzę sobie, spokojnie. – uśmiechnęłam się, mimo że wcale nie byłam tego taka pewna.
- Może coś zjemy? – zaproponował tata.
- Eee, jeśli chcecie to jedzcie, ja wolałabym się położyć. – odpowiedziałam.
- Pomogę ci wejść na górę…
-Nie, dzięki. – przerwałam Mattowi –Muszę nauczyć się sama sobie z tym radzić.
- To może ja pójdę z t…
- Nie, bez sensu, naprawdę jestem zmęczona. Przepraszam.

Mimo że mój narzeczony był ciachem, to jednak czułam się trochę dziwnie w jego towarzystwie. Rozumiem jego chęć pomocy, ale… trochę mnie to przytłaczało. Wolałam, żeby już sobie poszedł. Z resztą, przecież nie będę za każdym razem zawracać komuś głowy, żeby wejść czy zejść po schodach!
Kiedy dotarłam na półpiętro, stwierdziłam, że może jednak powinnam poprosić o pomoc. Ręce bolały mnie niemiłosiernie. Ale moja duma nie pozwalała mi zawołać Matta. Dam radę sama! Przecież to jeszcze tylko siedem schodów!

Gdy znalazłam się w moim pokoju, cała byłam zlana potem. Oparłam się o drzwi i rozejrzałam się. Wszystko wyglądało tak, jak pamiętałam.  Ciemna wykładzina na podłodze , ściany w kolorze ostrej czerwieni przyozdobione to tu, to tam plakatami zawodników Arsenalu. Po prawej stronie duże okno, wychodzące na ogród, a pod nim parapet z poduszkami, na którym zwykle przysiadałam. Na środku pokoju wielkie łóżko,  a po lewej od niego toaletka i komoda. Zaraz obok mnie - wysoka, rozsuwana szafa. Wymęczona zrobiłam kilka kroków i opadłam na łóżko. Przez chwilę leżałam w bezruchu, gdy dało się słyszeć pukanie. Nie minęła sekunda, a drzwi lekko się uchyliły i usłyszałam głos mojej siostry:

- Aideen, śpisz?
- Nie. – przekręciłam się na plecy.
- Mam coś dla ciebie. – Nolee podeszła bliżej, przysiadła na łóżku i położyła na nim coś małego – To twój telefon. Znalazłam go w fordzie pod siedzeniem, ale wolałam nie dawać go ani mamie, ani Mattowi. Jak zadziała to będziesz mogła skopiować sobie numery na nową komórkę. – uśmiechnęła się.
- Nową komórkę?
- Och, no tak, tata ci nie powiedział. W górnej szufladzie toaletki masz nowy telefon. – ponownie posłała mi uśmiech i wstała z łóżka – No, to ci już więcej nie przeszkadzam. Pośpij sobie.

Kiedy moja siostra wyszła, popatrzałam na telefon, który mi dała. Spróbowałam włączyć urządzenie i udało mi się to. Kiedy wpatrywałam się w rozbity ekran, komórka zatańczyła w mojej dłoni. I jeszcze raz. I jeszcze raz. 3 nowe wiadomości. Wszystkie od Gibsy’ego. Najwyraźniej pochodziły z nocy, gdy miałam wypadek. Ich treść brzmiała:

Wiadomość pierwsza:
„Ax, miałaś napisać jak dojedziesz. Wtf?”

Wiadomość druga:
„Nie odpisujesz. Stało się coś? Weź napisz, bo nie wiem co jest.”

Wiadomość trzecia:
„Ok., kumam, pewnie znowu zachlałaś pałę przez tego twojego fagasa. Będę musiał poważnie z im porozmawiać, bo widać, w chuja leci. Napisz jak wytrzeźwiejesz.”

Twojego fagasa?  Chyba chodzi o Matta… To wygląda jakbym tego feralnego dnia pokłóciła się z Mattem. I wygląda na to, że zdążyłam o wszystkim powiedzieć Kieranowi. Ciekawe.

 Zajrzałam do innych wiadomości. Najwięcej wysłanych było do Gibsy’ego. Znajdowało się tam mnóstwo krótkich wiadomości jak: „Zwariuję tu. Zabierz mnie stąd!”; „Przyjdziesz dziś?”; „Jesteśmy na zegarze” czy „Kochany <3”. Zupełnie inaczej brzmiały wiadomości do mojego narzeczonego: „Gdzie ty jesteś?!?!?!?!”; „ WTF?”; „Mam ochotę cię teraz rzucić, mendo”. Jedyne pozytywne smsy brzmiały: „Dzięki, to było miłe <3” i „Potrzebuję cię! Bardzo! <3”

Prowadziłam też wymiany smsów z Billym Doylem, ale wiadomości brzmiały dziwnie i nie mogłam z nich wyczytać o co chodzi. Np. Billy zapytał: „I co tam?”, a moja odpowiedź brzmiała: „Wracam, gadałam z A., teren pierwsza klasa,  czysto, 25 o., pełna kultura. Wystarczy domówić termin.” … Brzmiało jakbym coś dla niego załatwiała. Albo załatwiała dla nas. Nie wiem… dziwne to. I tak wyglądała każda nasza rozmowa sms-owa!

Zerknęłam też, na ostatnie połączenia wychodzące: Gibsy, Nolee, Billy, Matt, Moff, Gibsy, Billy, Matt, Gibsy, Moff, Gibsy, Gibsy, Nolee, Gibsy, Billy, Gibsy.

Chyba naprawdę muszę być bliskimi przyjaciółmi z Kieranem, skoro ciągle z nim gadałam lub smsowałam. Wygląda na to, że zawsze wiedział co się u mnie dzieje.

Postanowiłam, że skoro przeszukuję już mój telefon to zerknę i do galerii zdjęć. Nie było jednak ich zbyt wiele. Kilka fotek z Mattem z jakiś imprez, dwie z Kieranem i Moffem, i ze dwadzieścia z oprawy meczów.
Na widok zdjęć ze stadionu uśmiechnęłam się pod nosem. Bardzo chciałabym iść na mecz, mam wrażenie jakbym wieki nie była na stadionie. Bycie kibicem to jedna z nielicznych rzeczy, które o sobie wiem.  Muszę o to dbać!! I muszę o tym pogadać z chłopakami.

I z tą myślą położyłam się wygodnie na poduszkach i zamknęłam oczy.

______________________________________________________________


...Dreamin'...

Jadę samochodem przez jakieś pola. Radio jest włączone i gra dość głośno, pewnie po to, by zbyt długa, jednostajna jazda nie wprowadziła mnie w sen.

Podśpiewuję piosenkę.

Stukam palcami po kierownicy w rytm muzyki.

Dzwoni telefon. Odbieram i rozpoznaję głos Billy’ego. Pyta ile jeszcze drogi mi zostało. Ja odpowiadam, że jeszcze z godzinkę.

Zmiana scenerii.

Idę wzdłuż szarych bloków w jakimś mieście. Słońce pomału zachodzi nad dachami. Wchodzę do małego pubu i podchodzę do jednego ze stolików, przy którym siedzi postawny mężczyzna.
Witam się z nim jak ze starym znajomym. On zamawia mi piwo.

Zmiana scenerii.

Jestem na jakiejś łące za miastem, niedaleko lasu, z tym kolesiem z baru. On tłumaczy mi coś, ale nie słyszę co mówi. Bacznie obserwuję łąkę, w myślach wyliczam odległość od lasu i od głównej drogi.
Podajemy sobie nawzajem jakieś liczby. Licytujemy się.

„15.” Mówi on.
 „20.” Odpowiadam.
„20?” dopytuje.
„20. Ustalone” stwierdzam z hardą miną.

Zmiana scenerii.

Siedzę w jakimś pokoju z Billem, Moffem, Kieranem i chłopakiem, którego nie rozpoznaję.
Ustalam coś z Doylem na stronie, pozostali siedzą i grają w playstation. Kiedy kończę rozmowę z Billym, podchodzę do kanapy, na której siedzą Moff, Kieran i chłopak. Ponad ich głowami spoglądam na wynik rozgrywki.

Kieran wygrywa.

Głaszczę go po głowie, a on odchyla ją do tyłu i patrzy na mnie z uśmiechem. Moff zerka na nas, robi nadmiernie zniesmaczoną minę i stęka: „Oh, you two, get a room!”

Wszyscy wybuchają śmiechem. 

___________________________________________________________________

OD AUTORKI: Sesja trwa i mnie zabija, nie wiem kiedy dodam następny odcinek. Brakuje mi godzin w dobie :( 
Ale postaram się, żebyście nie czekały zbyt długo <3
Komentujcie, piszcie co myślicie, co się podoba a co nie x) 

Pozdrawiam, Em. 

czwartek, 17 stycznia 2013

...Dreamin'...



Siedzimy całą rodziną przed telewizorem. Rodzice, Nolee i ja.

Nol jest mała. Ma może z 2 lata. Ja mam 7.

Tata, przeskakując po programach, trafia na mecz Arsenalu.

- To może pooglądamy? – pyta.
- Och, Adam, dajże spokój! – oburza się mama – My z dziewczynkami chcemy pooglądać coś fajnego.
- Marie! Ale może którejś z dziewczynek się spodob…
- Adam, to są dziewczynki! Nie będziemy oglądać meczu!

Widząc tą wymianę, próbuję wtrącić swoje zdanie.

- A może jedn…
- Aideen, słonko, nie musimy tego oglądać tylko dlatego, żeby tacie było miło.



Zmiana scenerii.



Odrabiam lekcje w salonie na kanapie, mam jakieś 9 lat. Na podłodze siedzi 4-letnia Nolee. Do domu wpada przeszczęśliwy tata. Już od progu krzyczy:

- Mam! Maaam! Udało się!

Z kuchni wychyla się mama i z nadzieją w głosie pyta:

- Dostałeś premię?
- Tak! – odpowiada tata – Kupiłem bilety na sobotni mecz!
- ADAM! – oburza się mama – KTO CI POZWOLIŁ KUPOWAĆ BILET?! … MOMENT… JAK TO BILETY?!

Ale tata już nie słucha mamy. Pochodzi do mnie i do Nolee, uśmiecha się szeroko i pyta:

- No to która z moich księżniczek chce iść na mecz?
- Ja! Ja!!! – krzyczę – ja! Ja chcę iść na mecz Arsenalu!
- No to jesteśmy umówieni! – mówi.
- Adam, no chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że weźmiesz dziecko na stadion
- Ja nie cem iść na meecz. - mruczy Nolee.
- Tato! Tato! – szarpię go za nogawkę – Skoro ani mama, ani Nol nie chcą iść to.. To możemy wziąć Kierana? On też lubi Arsenal!
- Jeśli jego mama się zgodzi, to czemu nie? – uśmiecha się tata.
- Idziemy na mecz! Idziemy na mecz! – zaczynam tańczyć na środku pokoju, potykając się o zabawki siostry. 

________________________________________________
OD AUTORKI: Chciałam Wam tylko napisać (bo część z Was zwracała na to uwagę), że sny jednak z reguły będą krótsze niż odcinki. Chcę żeby pozostały one nutką wspomnień/fantazji, które mają Wam urozmaicić czytanie i rozjaśnić co się dzieje u Aideen w głowie ;) 

piątek, 11 stycznia 2013

03. I have lost myself and I am nowhere to be found

Soundtrack Breathe Me



Ze snu wyrwał mnie nagły hałas.

Otworzyłam oczy i  lekko podniosłam głowę. Okazało się, że do mojego pokoju wpadło trzech młodych mężczyzn. Dobrze zbudowanych mężczyzn. Powiedziałabym – osiłków.

O mój Boże.
Czego oni chcą?!

W pierwszym momencie obleciał mnie strach. Bałam się, że zostanę obrabowana w szpitalu. Chociaż z drugiej strony przypomniałam sobie – żeby zostać okradzionym trzeba coś mieć, a ja przecież nie mam nic. Ale nawet gdyby cokolwiek zginęło, to co?  Nie wiem nawet jak się nazywam, kto przyjął mnie ode mnie zeznania? 

W tym czasie mężczyźni  spojrzeli w moją stronę.

A jeśli mnie zgwałcą?

Ktoś powinien mnie pilnować, do cholery! Jestem w szpitalu!

Strach przejął cały mój umysł. Kiedy próbowałam wymyślić jakikolwiek sposób obrony, jeden z mężczyzn, mulat, jedyny ciemnoskóry w tym towarzystwie, przyjrzał mi się i ze zlęknioną twarzą powiedział:

- O żesz kurwa, Ax, to ty? Aleś się urządziła! Dziewczyno! Wyglądasz jak zombie!

Nie odpowiedziałam, bo moje myśli odpłynęły do jednego słowa, którego mężczyzna użył.

Ax? 
AX? 
Tak się nazywam?  To moje imię czy nazwisko? A może to pomyłka. Ax? Co to za imię, nie mogę się przecież tak nazywać. Ax? A może to skrót? Ale od czego? Alex?

W tym momencie do pokoju wpadła pielęgniarka.  Oburzona, spojrzała na trójkę gości i krzyknęła:

- KTO PANÓW TU WPUŚCIŁ?!
- Eee… - zaczął ciemnoskóry – Pani…
- JA NIKOGO NIE WPUSZCZAŁAM! – zdenerwowała się pielęgniarka.
- Nie, nie. Nie dała mi pani dokończyć. – tłumaczył mężczyzna – Chciałem powiedzieć, że pani z nami rozmawiała przez telefon. Dzwoniliśmy do szpitala z zapytaniem czy leży tu nasza przyjaciółka, a jak się pani dopytała, że jesteśmy kibicami Arsenalu to kazała nam przyjechać, więc przyjechaliśmy jak najszybciej.

Przyjaciółka? On powiedział „przyjaciółka”? Popatrzałam jeszcze raz na moich gości. To chyba jednak pomyłka…

Kiedy ja rozmyślałam, wyraz twarzy pielęgniarki złagodniał. Odpowiedziała jedynie:

- Ach, no tak, rzeczywiście! Niemniej nie powinni tu panowie wchodzić bez niczyjej zgody!
- Przepraszamy, ale sama pani rozumie, bardzo się przejęliśmy. Ech… źle nam idzie ta rozmowa. Wydaje mi się, że powinniśmy się przedstawić. Ja nazywam się William Doyle. A to dwóch moich przyjaciół –  wskazał na rudzielca – Evan Moff i – wskazał na szatyna – Kieran Wheeler. Przyjechaliśmy najszybciej jak mogliśmy. Co z nią?
- Czyli panowie rozpoznają tę dziewczynę?
- Tak, jak najbardziej. – odpowiedział szybko mulat.

Rozpoznają… To znaczy, że ja JESTEM ich przyjaciółką. 
Naprawdę takich mam przyjaciół? 
TAKICH? 
Boże jedyny,  kim ja jestem?!

- Widzą panowie – zaczęła pielęgniarka – z powodu silnego urazu głowy…
- Zwariowała?! – poderwał się rudy – Wygląda całkiem normalnie, tylko trochę obita…

Zachichotałam, co spowodowało szerokie uśmiechy na twarzach mężczyzn.

- Nie, oczywiście, że nie – uspokoiła siostra oddziałowa – Ale niestety ma problemy z pamięcią…
- Ma amnezję?! Ale jazda! – znowu wyrwało się rudemu.
- PANIE MOFF TO JEST POWAŻNA SPRAWA. – usadziła go pielęgniarka. – Pacjentka ma problemy z pamięcią, nie może sobie przypomnieć wielu podstawowych informacji i prosiłabym o nie, gdyż sami panowie rozumieją, oprócz przyczyn czysto instytucjonalnych, trzeba również poinformować rodzinę. Chyba że panowie już to zrobili?
- Eeee… - odpowiedziały jej pomruki.
- Rozumiem. Więc…

Kiedy kobieta tłumaczyła mężczyznom sytuację, oni co jakiś czas niepewnie zerkali w moją stronę, jakby szukając u mnie potwierdzenia czy aby na pewno ona mówi poważnie.

- Jasne, jasne – mulat pokiwał głową ze zrozumieniem – myślę, że Kieran poda pani wszystko, czego pani potrzebuje.
- Och, to dobrze. – odetchnęła pielęgniarka, podając szatynowi kwestionariusz – Proszę zatem to wypisać.  – chłopak od razu zaczął wypełniać kartę.
- A czy możemy na chwilę zostać tu z pacjentką? – zapytał ciemnoskóry.
- Och… cóż… no dobrze, ale nie zbyt długo. – wzięła kartę od brązowowłosego – Dziękuję panu. 

Kiedy pielęgniarka wyszła, trójka mężczyzn podeszła do mojego łóżka, stając po jego prawej stronie w następującej kolejności: szatyn, mulat i rudy. Pierwszy odezwał się ten na końcu.

- Ale ty tak na poważnie?
- Na poważnie co? – nie zrozumiałam pytania.
- Nooo… - ciemnoskóry pochylił się w moją stronę i wyszeptał – no serio nie pamiętasz? Czy to taki wał, bo prowadziłaś pod wpływem?
- Billy, Moff, pokur… pogięło was? – oburzył się szatyn. –  Wystarczy na nią popatrzeć! Nie widzicie w jakim jest stanie?

Jego głos brzmiał bardzo znajomo. ZNAM TEN GŁOS! ZNAAM!!!
On był jedyną osobą, która, jak mi się wydawało, mogła mieć jakiś udział w mojej przeszłości.

- Wheeler, luzuj gacie, chcieliśmy wiedzieć na czym stoimy. – tłumaczył mulat, zwany Billym.
- Lepiej powiedz, jak się czujesz, Ax. – zwrócił się do mnie Kieran.

Jednak moja głowa zakodowała znowu tylko jedno słowo z całej wypowiedzi. To, które najbardziej mnie interesowało.

 AX.

- Ax?

Chłopacy popatrzyli najpierw po sobie, a później na mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Postanowiłam zapytać wprost.

- Powiedźcie mi.  Ax to moje imię? Nazwisko? Co to znaczy?
- Ax to… - zaczął terapeutycznym tonem Kieran – Ax to twoje inicjały. To ksywka od inicjałów.
- A nazywam się…?
- Osz, kurwa, jest poważnie… - mruknął rudy.
- Nazywasz się Aideen Xavier. – odpowiedział mi Kieran.

Aideen Xavier. Aideen. Ax. To  bardzo dziwne uczucie, kiedy to ktoś mówi ci jak się nazywasz. Aideen. Nawet mi się podoba. To całkiem ładne imię. Aideen. Ale… Nawet czuję się Aideen. To znaczy mam jakieś takie ciepłe uczucia do tego imienia, mam jakby poczucie jedności. Wydaje się jakby trochę było moje, a trochę nie. Aideen. Co za dziwne uczucie…

-Halooo.  Jesteś jeszcze z nami?
- Przepraszam was, zamyśliłam się.
- A nas pamiętasz? – zagadnął ciemnoskóry– Jak się nazywamy?
- Yy… To znaczy…. Wiem, bo… bo się przedstawiliście…
- Ale tak ten, to nie? – posmutniał rudy i wskazał na siebie – Moff – na mulata– Billy – i na brązowowłosego – Gibsy?  Nic ci to nie mówi?  Nic a nic?

Nie chciałam mówić wprost, by nie zrobić im przykrości. Z tej trudnej sytuacji wyratowały mnie otwierające się drzwi. Do pokoju wpadła ładna, szczupła kobieta o czarnych włosach, w średnim wieku. Nie wiem czy to siła pamięci, czy siła oczywistości sytuacji, ale od razu wiedziałam, że to moja matka.

- Aideen, kochanie! – wtedy zauważyła  moich kumpli – A kto tu wpuścił tych kiboli?! Wynocha mi stąd!
- Psze pani, proszę wyluzować… - westchnął Moff.
- Nie zwracaj się tak do mnie, łobuzie łysy!
- On jest rudy. – zauważyłam błyskotliwie, co na chwilę rozładowało sytuację. Nie wiem czemu, ale jakoś tak odruchowo obroniłam Moffa. Poczułam, że tak muszę postąpić. Że zawsze tak robię…
- Pani Xavier, przyszliśmy tu, bo szukaliśmy Aideen i zadzwoniliśmy do tego szpitala, no i te fakty co je znali, to się mniej więcej zgadzało, więc  musieliśmy sprawdzić  czy Aideen to …eee … Aideen. – próbował uspokoić moją matkę Gibsy – To dzięki nam poinformowano panią, że ona jest w szpitalu. Spokojnie. Już wychodzimy.
- Tak, już to wiem, dziękuję ci Kieran za podanie informacji pielęgniarce. Ale teraz proszę wyprowadź stąd tych…. tych… twoich kolegów, zanim stracę do ciebie resztki jakiegokolwiek szacunku.
- Chłopaki idziemy. – Gibsy machnął głową na kumpli, poczym spojrzał na mnie i powiedział – jeszcze przyjdziemy. Do zobaczenia.
- Bye. – odpowiedziałam cicho i się uśmiechnęłam.

W drzwiach chłopaki wyminęli się z pielęgniarką. W tym czasie z mojej mamy wylewał się potok słów.

- Kotku, nic się nie martw. Słyszałam o twoich problemach, ale poradzimy sobie z tym. – uśmiechnęła się miło. Jakby zbyt miło… -  Zaraz przyjedzie tata, Nolee… Nolee to twoja siostra  i Matt, twój narzeczony córciu, bo oni teraz pojechali na oględziny twojego auta i…
- Przepraszam, że wejdę w słowo, ale wolałabym żeby nikt więcej już nie odwiedzał pacjentki. To i tak dużo jak na jeden dzień. Ona się niedawno wybudziła. Proszę szanować jej zdrowie.  
- No tak, odwiedziny tych kiboli… pomyśleć, że przez nich nie mogą teraz do ciebie przyjść najbliższe osoby… - westchnęła głośno matka – No nic, to odwiedzą cię jutro, albo pojutrze. I powiem ci jeszcze, że jeżeli będziesz się czuła dobrze, to zabierzemy cię na rekonwalescencję do domu. Już się dogadałam z Mattem, na razie nie wrócisz z nim na George’s Road, to znaczy tam wynajmujecie swoje mieszkanko. No więc tam nie wrócisz, na razie wezmę cię do nas, do twojego domu rodzinnego na Springdale. Tam sobie wypoczniesz.
- Mamo, przepraszam, ale… ale chciałabym się przespać, jestem bardzo zmęczona.
- No jasne słoneczko, jak mówiłam, wpadniemy pojutrze całą rodzinką. No to ja będę lecieć.
- Przepraszam – znowu wtrąciła się pielęgniarka – czy mogę pani zadać jedno ważne pytanie?
- Oczywiście. – skinęła głową mama.
- Pani córkę przywieziono tu wczoraj rano. Teraz mamy już późne popołudnie. To ponad doba. Dlaczego nie zainteresowali się państwo zniknięciem córki? Przecież zawsze najpierw reaguje rodzina, nie koledzy… z całym szacunkiem oczywiście.

Moja matka zrobiła dziwną minę. To pytanie zbiło ją z tropu. Zupełnie się go nie spodziewała. Ale pielęgniarka ma rację! Dlaczego nikt nie zgłosił mojego zaginięcia?! Dlaczego nikt się nie zainteresował gdzie przez ten czas jestem?!

- Yyy… moja córka prowadziła dotąd dość specyficzny tryb życia. Ale ostatnio próbowała z nim zerwać! – dopowiedziała patrząc na mnie, po czym zwróciła się do siostry oddziałowej – Wie pani, może wyjdziemy na korytarz i pani opowiem, tak mniej więcej… Aideen chciała się zdrzemnąć… - znowu spojrzała na mnie – No to, kochanie, do zobaczenia. Papa, słonko.

No i wyszły.

To wszystko wprowadziło zamęt w mojej głowie.

Moi przyjaciele są określani „kibole”.  Co więcej, faktycznie tak wyglądają. Ale oni mnie aż tak nie zaskoczyli. To znaczy to dziwne, gdy ktoś przychodzi i mówi ci, że się przyjaźnicie, ale kiedy zaczęli ze mną rozmowę, faktycznie poczułam z nimi jakąś więź. Przede wszystkim z Kieranem. On wydawał mi się najbardziej znajomy. I wychodzi na to, że on zna mnie najlepiej. Wydawał się najbardziej zaangażowany. No i moja matka chyba dobrze go zna. Przez moment nawet myślałam, że może jest moim chłopakiem… Ale mama wspomniała o moim narzeczonym…

 Właśnie.

Mama.

Ona wprowadziła najwięcej zamętu.

Owszem, od razu wiedziałam, że jest moją matką, ale ta cała rozmowa z nią wydała się co najmniej dziwna. Taka dla mnie była słodka. Nie mam poczucia, że byłam z rodziną w bliskich kontaktach… No i jeszcze ten narzeczony.
Biedny.

Mam nadzieję, że niedługo cała ta amnezja pourazowa minie, bo będzie mi strasznie głupio, kiedy jutro podczas odwiedzin okaże się, że ktoś za kogo mam wyjść jest mi kompletnie obcy.
Z drugiej strony to dziwne, bo miałam poczucie pewności, że mam chłopaka, ale narzeczonego?... to zupełnie co innego…
No i jeszcze ostatnie słowa mojej matki, że prowadzę „specyficzny tryb życia”, dlatego mnie nie szukali. Specyficzny tryb życia? Jak mam to rozumieć? Dużo podróżuję czy co?
Nic z tego wszystkiego nie rozumiem.

Nic a nic.

Chcę moją pamięć z powrotem! 

środa, 9 stycznia 2013

... Dreamin' ...




Jestem na stadionie.

Wpatruję się w murawę jak urzeczona.

 Na widok dobrej akcji zawodników w czerwonych koszulkach moje serce podchodzi mi niemal do gardła. Czuję jak przyspiesza mi puls, kiedy wpadają w pole karne przeciwników. Jeszcze tylko jedno podanie… jedno…

„No podaj! No padaj mu tą piłkę!!!!” . Już sama nie wiem czy krzyczę to na głos, czy może komendę wydaję  tylko w mojej głowie. Wstaję z krzesełka, bardziej z emocji, niż z braku widoczności. Dostrzegam, że piłka dociera do Henry’ego. Ten kopie piłkę po długim słupku nadając jej taką rotację, że bez problemu mija bramkarza i wpada w siatkę.

Krzyczę z radości, tak jak cały stadion. Widzę tysiące wiwatujących ludzi. Sama skaczę jak głupia. Chcę spojrzeć na towarzyszącego mi kolegę, słyszę jak krzyczy z radości, ale kiedy spoglądam na niego, jego twarz się rozmywa.

Po chwili otoczenie się zmienia. Stoję w ogromnym tłumie przed stadionem. Ludzie wbijają moje małe ciało w barierkę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem dzieckiem. Czuję napór tłumu, ale moje serce podskakuje, kiedy moje oczy zauważyają Thierry’ego Henry.

Widzę jak idzie wzdłuż barierki i rozdaje autografy.

Boże! Jest coraz bliżej!

W końcu podchodzi do mnie. Spogląda na mnie z góry i bierze w palce brzeg mojej koszulki. Naciąga ją i składa na niej podpis. Spogląda na mnie i pyta:

- Hej, mała, podobał  ci się mecz?

Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Kiwam jedynie głową. Robię to tak intensywnie, że mam wrażenie, że zaraz zerwą mi się mięśnie, przetrącę kręgi, a moja czaszka poturla się po chodniku. 
Piłkarz uśmiecha się szeroko i mówi:

- To się cieszę. To dla kibiców takich jak ty gramy.

Puszcza mi „oczko” i zabiera się za podpisywanie plakatu jakiemuś nastolatkowi. Czuję szarpanie za rękaw i mój towarzysz krzyczy mi do ucha chłopięcym głosikiem:

- Ale jazda! Thierry Henry podpisał ci koszulkę! Masz koszulkę, którą podpisał Henry!!!!

Ja uśmiecham się triumfalnie pod nosem. 

_____________________________________________________
Kilka słów od autorki: 
Pomyślałam sobie, że między rozdziałami będę co jakiś czas dodawała sny głównej bohaterki. Będą one w pewien sposób związane z jej życiem i czasami będą coś wyjaśniać, a czasami... zaciemniać :) 
Mam nadzieję, że Wam się spodoba urozmaicenie :) 
Co myślicie? 

sobota, 5 stycznia 2013

02. I'm out of my mind...




Wszystko mnie boli.

Wszystko.

Przede wszystkim głowa. Jakby miała eksplodować.

I ta oślepiająca biel.

To jest to, co aktualnie widzę.

Nie chcę tego widzieć!

Albo…

Jeszcze raz próbuję otworzyć oczy. Powoli. Powolutku. W końcu mój wzrok przyzwyczaja się do światła.

Wolno rozglądam się po pomieszczeniu i oceniam co widzę. Białe podłogi, białe ściany, białe żaluzje w oknie po lewej stronie, białe drzwi po prawej. Pomieszczenie jest całkiem duże, oprócz  białego łóżka, w którym leżę, przy przeciwległej ścianie stoją dwa szare fotele i mały stolik między nimi.

Wszystko wskazuje na to, że jestem w szpitalu.

Próbuję obrócić głowę w lewo, ale wtedy dochodzi do mnie, że na szyi mam kołnierz ortopedyczny. Kątem  oka zdążyłam jednak zauważyć kroplówkę podłączoną do mojej lewej ręki. To powoduje, że zaczynam się sobie przyglądać. Oprócz kołnierza mam też gips na prawej nodze i jakiś opatrunek na prawym przedramieniu.

Nieźle się załatwiłam.

Przez chwilę leżę tak, bez ruchu, patrząc w sufit. Dochodzi do mnie, że odczuwam też silny ból w prawym boku. Pewnie na domiar złego połamałam sobie żebra.

Po kilkunastu minutach otwierają się drzwi. W pierwszym momencie, właściwie nie wiem czemu, ale gwałtownie zamykam oczy. Zdaję sobie jednak sprawę, że to przecież jakiś kompletny bezsens. Otwieram je ponownie. Przede mną stoi kobieta, ubrana w biały uniform pielęgniarski. Ma około 35 lat, ciemne włosy i szybko ruszające się oczy. Wydaje się mieć coś sympatycznego w twarzy.  Spisuje coś z karty przywieszonej u nóg łóżka. W końcu odrywa wzrok od papierków i zauważa, że nie śpię.

-Och! Wybudziła się pani!
- Yyy…
- Proszę mi powiedzieć jak się pani czuje.
- Cóż. – dopiero teraz poczułam jak bardzo mam sucho w ustach – Chce mi się pić. I wszystko mnie boli. Zwłaszcza głowa.
- Spokojnie, proszę się nie denerwować, muszę zawołać lekarza. On zdecyduje jakie środki pani podać na ból.

Pielęgniarka ruszyła do drzwi żwawym krokiem.

- Woooody… - wychrypiałam.
- Proszę? – odwraca się w moją stronę.
- Poproszę wody…
- Ach, oczywiście, przyniosę pani coś do picia.

Kobieta znika za drzwiami. No, to pierwsze koty za płoty. Wiedzą, że się wybudziłam i może dostanę coś na ten piekielny ból.

Po 10 minutach pielęgniarka przyniosła mi wodę i pomogła się napić, po czym zostawiła mnie samą. Wróciła z lekarzem, na którego musiałam czekać kolejne 10 minut. Ach ta służba zdrowia… W końcu, razem z pielęgniarką, wszedł do mojego pokoju średniego wzrostu i średniego wieku mężczyzna. Pierwsze co zrobił, to poprawił na nosie swoje okulary i wolnym krokiem podszedł do łóżka.

- Witam. Nazywam się doktor MacKay. Bardzo mnie cieszy, że się pani obudziła.
- Witam. Mnie cieszy to mniej, bo czuję okropny ból w całym ciele, zwłaszcza jeśli chodzi głowę.

Lekarz uśmiechnął się lekko słysząc moje ironizowanie.

- Widzę, że humor pani nie opuszcza. To dobry objaw. Na ból zaradzimy lekami, zaraz określę dawki, jakie należy pani podać. Jak się pani czuje? Tak ogólnie, wyłączając ból.
- Wyłączając ból, chyba wszystko ok.
- Tym bardziej się cieszę. Niestety wpierw muszę z panią porozmawiać o kwestiach organizacyjnych. Przewieziono panią do nas wczoraj w godzinach porannych.  Czy wie pani z jakich przyczyn się tu pani znalazła?
- Przypuszczam, że z powodu wypadku samochodowego.
- Przypuszcza pani?
- Cóż, o tym świadczą moje obrażenia. Głowa, żebra, noga… Wygląda to na wypadek samochodowy.
- Owszem, zgadza się, miała pani nieszczęście brać udział w wypadku… Hmm… Logiczne myślenie… - mruknął do siebie lekarz i zanotował to w swoim notesie – Ale nie pamięta pani zdarzenia?
- Nie.
- Yhy. – to też zanotował. –  Wie pani jaki mamy dziś dzień?
- A może pan powtórzyć kiedy mnie tu przywieziono?
- Wczoraj rano.
- Więc jest… - zmarszczyłam brwi, co sprawiło mi ogromny ból. Muszę mieć ranę na głowie - … jest poniedziałek, 15 października.
- Zgadza się. – lekarz ponownie zanotował moją wypowiedź – Widzi pani, mamy taki mały problem organizacyjny, gdyż była pani w aucie sama, bez żadnych dokumentów, więc muszę panią poprosić, żeby podała pani siostrze oddziałowej swoje dane osobowe.
- To zajmie chwileczkę i wtedy panią zostawię, obiecuję. Więc? Jak się pani nazywa? – uśmiechnęła się do mnie pielęgniarka. 
- Ja… nazywam się…

Zaczęłam się zastanawiać i poczułam dziwną pustkę.

No ja to ja… przecież nazywam się… mam na imię… jak ja się…

-… ja… - w moich oczach pojawiły się łzy – ja… ja nie wiem… nie mogę sobie przypomnieć… O Boże, nie wiem jak się nazywam!

Teraz już kompletnie zalałam się łzami. JAK MOGĘ NIE WIEDZIEĆ JAK SIĘ NAZYWAM?! Wezbrała we mnie panika. Nie wiedziałam co mam myśleć i co czuć.

Pustka. Uczucie ogromnej pustki.

 Lekarz i siostra popatrzeli na mnie zatroskani.

- Spokojnie, proszę pani, to się często zdarza przy urazach głowy, takie luki w pamięci. – zaczął mnie uspokajać doktor – To minie, naprawdę, spokojnie.  Sama pani widzi, że orientuje się pani w czasie i nie zatraciła pani logicznego myślenia. Nie wszystko naraz.

Przestałam szlochać, jednak lekarz wcale mnie nie uspokoił. Mam być spokojna, kiedy nie pamiętam własnego imienia?!  Kpisz?! On nie ma pojęcia co ja czuję! Pielęgniarka znowu się uśmiechnęła i powiedziała:

- To może powie mi pani coś o sobie, coś czego jest pani pewna. Coś co mogłoby pomóc namierzyć pani dane. Jeśli nie imię i nazwisko to może np. miejsce zamieszkania, wiek, cokolwiek…
- … yyy… Wiem, że urodziłam się 26 stycznia 1990 roku w Londynie.
- yhyyy, świetnie… - próbowała mnie wspierać pielęgniarka.
- Nadal mieszkam w Londynie, jak moi rodzice. To znaczy, nie mieszkam z nimi, ale oni też mieszkają w Londynie… w bliźniaku… ja w bloku…
- Wie pani może na jakiej ulicy? … Och, jeśli pani nie pamięta to proszę się nie męczyć – zreflektowała się kobieta widząc moją minę. – Coś jeszcze sobie pani przypomina? Może uczelnię, na której pani studiuje?
- Nie studiuję. Chyba… No i jest jeszcze jedna rzecz, ale nie wiem czy się przyda…
- Mi się przyda wszystko.
- Ale to taka chyba błahostka…
- Mimo to proszę powiedzieć. – nalegała pielęgniarka.
- Jestem kibicem Arsenalu Londyn.
- Och. Jest pani w oficjalnym klubie kibica?
- Tego już nie wiem…
- Spokojnie, nie szkodzi. To było bardzo wartościowe, od tego zacznę.  Jeśli pani sobie cokolwiek przypomni proszę mnie zawołać. Każda informacja się przyda. A póki co, zaraz podam pani leki i będzie mogła się pani przespać. To była dla pani ciężka praca. Czas na wypoczynek.

Pielęgniarka opuściła mój pokój, wraz z lekarzem. Ciężka praca… wypoczynek… Jak ja mam wypoczywać, skoro sama nie wiem kim jestem. Kolejny raz spróbowałam obrócić głowę w lewo i zerknęłam na kroplówkę. Udało mi się zobaczyć adnotacją głoszącą:

Name: No Name.
 Room: 86


No Name.
No Name.

Nie wiem jak się nazywam…

Jestem No Name.

NN.

Pokój 86.

Arsenal założono w 1886. Tego akurat jestem pewna.

Parodia.


Może faktycznie powinnam się zdrzemnąć. Może wszystko przypomni mi się jak się obudzę? Chciałabym.

I z tą myślą przymknęłam oczy, próbując zasnąć. Nie wiem czy to zmęczenie czy zasługa leków przeciwbólowych, ale w krótkim czasie poczułam jak powoli odpływam w nicość.