wtorek, 26 lutego 2013

08. ...Must clean up the mess I made...



Kieran odwiózł mnie do domu. Pomógł mi wejść po schodach, ale kiedy odwróciłam się, by go zaprosić do środka, z prędkością światła znalazł się przy własnej furtce. Krzyknęłam mu coś na pożegnanie i przekroczyłam próg domu.

- Już jestem! – zakomunikowałam, zamykając za sobą drzwi wejściowe.

Zrobiłam kilka kroków wzdłuż korytarza i znalazłam moją mamę w salonie, przede telewizorem. Streściłam jej moją rozmowę z lekarzem (również omijając cześć o snach. Zachowam ją dla siebie.) .

- To kiedy zaczynasz terapię?
- Nie zaczynam żadnej terapii!!! Czyście wszyscy powariowali? Nie jestem psychiczna! Po prostu części rzeczy nie pamiętam! – znowu zareagowałam agresywnie.
- Wszyscy?

 Że też akurat mama skupiła się na tym słowie. W mojej wypowiedzi było kilka innych, ba, ważniejszych.

- Tak. Kieran też uważa, że powinnam z niej skorzystać…
- O! – mama zrobiła szczerze zdziwioną minę – tego się po nim nie spodziewałam.
- Może dlatego, że go nie doceniasz… - odparłam.
- Swoją drogą – moja rodzicielka zmarszczyła brwi – jak to się stało, że to Kieran cię dziś zawiózł do lekarza?
- Spotkałam go wczoraj w ogrodzie. – odpowiedziałam, jak gdyby nigdy nic.
- Przecież prosiłam cię, żebyś nie wychodziła! – mama przybrała pretensjonalny ton.
- Nic mi się nie stało.
- Mówiłam ci, że jest zimno! – kontynuowała moja matka.
- Ale nie było. Z resztą nie jestem dzieckiem, potrafię o siebie zadbać. Ubrałam się ciepło i było ok. No chyba, że tak naprawdę to nie chciałaś żebym tam poszła, właśnie dlatego, że nie chciałaś żebym spotkała Kierana.
- Dlaczego ty mnie atakujesz od razu? – powiedziała płaczliwym głosem – Widzisz? Widzisz jak to towarzystwo na ciebie wpływa? To dla twojego dobra, kochanie, nie chcę żebyś miała takich kolegów!
- Dla dobra mojego czy twojego? – zapytałam podejrzliwie – Bo mi się wydaje, że zwyczajnie nie chcesz, żebym dostrzegała inną perspektywę, niż ta, którą ty chcesz mi narzucić.
- Aideen! – krzyknęła nerwowo moja mama – Ja nic nie chcę ci narzucać! Tylko…
- Dzień dobry! – przerwał nam wracający z pracy tata – Czy obiadek już na stole?
-Idę ci nałożyć. – odkrzyknęła mama, a wstając z sofy, posłała mi pełne żalu spojrzenie.

Sama nie do końca wiem, dlaczego to powiedziałam. Ale mam takie wrażenie. Przeczucie. No… nie wiem jak to określić.

Wstałam z sofy i też skierowałam się do kuchni. Kiedy dokuśtykałam do niej, zauważyłam leżącą na stole stertę poczty, którą wyjął ze skrzynki tata. Zwróciła moją uwagę, gdyż pierwszy list zaadresowany był do mnie. Sięgnęłam po niego i szybkim ruchem rozerwałam kopertę.

- Co… to…? – zapytał tata, pomiędzy jedną łyżką zupy a drugą.

Przebiegłam wzorkiem po piśmie i poczułam, jak zbladłam.  Przeszedł mnie zimny, niemiły dreszcz, kiedy dotarło do mnie, czego list dotyczy. Podniosłam przestraszony wzrok na moich rodziców i powiedziałam:

- To… - przełknęłam głośno ślinę – To wezwanie na rozprawę… W sprawie mojego wypadku…
- Ale jak to „rozprawę”? – mama zamrugała intensywnie.
- No, w celu wyjaśnienia przyczyn wypadku. – oddychałam ciężko – Chyba muszę się przewietrzyć.

Odwróciłam się na pięcie, sięgnęłam po polar wiszący w korytarzu i wyszłam do ogródka. Pokuśtykałam do huśtawki. Opadłam na nią ciężko i wbiłam wzrok w szarą trawę. Musiałam to wszystko przemyśleć. Huśtawka ruszała się leciutko w przód i w tył, a ja walczyłam z natłokiem przeróżnych myśli. Nie chcę mieć rozprawy. Boję się. Sama myśl, że mam iść do sądu mnie paraliżuje. W tym momencie skrzypnęły drzwi ogrodowe. Podniosłam głowę i zobaczyłam Kierana, który zmierzał już do dziury w żywopłocie. Kilka sekund później zajął miejsce obok mnie.

- Co ty tu robisz? – zapytałam – Czaisz się na mnie, czy co?
- Może. – zaśmiał się, poczym spoważniał – Widzę z okna mojego pokoju mój i twój ogród. – przyjrzał się mi uważnie – Ty, co jest? Stało się coś?
- Niiiic. – mruknęłam.
- Przecież widzę, że coś rozkminiasz.
- No… przyszło… - aż ciężko mi było to z siebie wykrztusić – Przyszło do mnie pismo. Mam się jutro wstawić do sądu w sprawie mojego wypadku…
- Ach to. No i… - Kieran machnął dłonią, by mnie ponaglić.
- I już. – odparłam.
- I tyle? – po jego twarzy błąkał się uśmieszek.  
- Jak to „tyle” ?! – posłałam mu zdziwione spojrzenie – Nie chcę iść do sądu! Boję się!
- A czego tu się bać? – uśmiechnął się – Pójdziesz tam, powiesz, że zasnęłaś za kierownicą i już. Jesteś jedynym poszkodowanym, więc pewnie nawet nie wyciągną dużych konsekwencji.
- Ale Kieran… Ale… - jąkałam się – ale ja prowadziłam pod wpływem. Na pewno przekroczyłam dopuszczalną dawkę.
- Skąd ta pewność ?
- Widziałam moje smsy do ciebie. – powiedziałam cicho – Byłam napruta jak szpadel.
- Policja ma twój telefon?! – Gibsy, aż zerwał się z miejsca.
- Niee… Nolee go znalazła w samochodzie i mi przyniosła. – Kieran od razu się uspokoił i wrócił na swoje miejsce. (Btw. dlaczego się tak zdenerwował?) – Wiem o nim tylko ja, ona, no i teraz ty.
- Skoro tylko ty widziałaś te smsy, to przecież żaden problem. – zrobił minę, jakby faktycznie go rozwiązał.
- A świadkowie? Przecież wracałam z imprezy! Wszyscy wiedzą, że byłam pijana! No i pisałam do ciebie…
- Aideen, czy ty myślisz, że ja albo Matt moglibyśmy zeznać, że byłaś pijana? Że moglibyśmy zeznawać przeciwko tobie? – podniósł lewą brew. - Powiesz, że zasnęłaś i już. Albo jeszcze lepiej! Wyłożysz im zaświadczenie od neurologa i nic ci nie zrobią.
- Ale to jest okłamywanie…
- Niepierwszy raz… - mruknął Kieran ledwo dosłyszalnie.
- Słucham?
- Noo… Niepierwsze kłamstwo w życiu.
- Ale to jest sąd…
- Ale Aideen, przecież to zupełnie błaha sprawa, co oni ci mogą zrobić? – zmarszczył czoło –  Naprawdę chcesz oprócz pamięci, stracić jeszcze prawo jazdy i kilka tysięcy funtów mandatu?
Przytyk o pamięci trochę mnie zabolał, ale Kieran wcale nie przejął się tym co powiedział, uśmiechnął się szeroko i szturchnął mnie lekko w ramię:
- No, Ax, to jest ten moment, w którym powinnaś przyznać, że mam rację.
- No… masz rację.

Odpowiedziałam mu uśmiechem, a Gibsy ostatnio objął mnie ramieniem i przytulił do siebie pocieszająco. To śmieszne jaki on ma na mnie wpływ. W  momencie kiedy (po tych wszystkich „kłamstewkach w dobrej wierze”) zaczęłam być podejrzliwa wobec każdego, Kieranowi wierzyłam na słowo. Miałam poczucie, że on jest ostatnią osobą, (ostatnią - nawet po Nolee!) która mogłaby mnie okłamać. Gibsy szybko zauważył, że znowu odpłynęłam w świat moich myśli, bo zapytał:

- A tym razem o czym myślisz?
- Myślę, że cię lubię. – opowiedziałam szczerze.
- Oooo! Pierwszy raz coś takiego słyszę! – zaśmiał się.
- Jak to możliwe, skoro tyle czasu się przyjaźnimy? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Cóż… - uśmiechnął się pod nosem – Do tej pory swoją sympatię do mnie ubierałaś w inne słowa.
- To znaczy? – uniosłam brwi, dając mu znak, żeby skonkretyzował co ma na myśli.
- Z reguły mówiłaś – i tu zaczął udawać mój głos – „Jezu, Wheeler, ale ty jesteś pojebany! Że się akurat mnie uczepiłeś, to powinnam jakiś medal dostać za wytrzymałość!” – Po tych słowach oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
- Gibsy… Masz może papierosa?

Przypomniała mi się moja profilówka na facebooku. Wynika z niej, że palę. Kiedy się pali? Kiedy się człowiek stresuje. Ja się zestresowałam, czyli czas zapalić.

- Jasne, dla ciebie zawsze. – Kieran od razu podał mi paczkę Marlboro i zapalniczkę.

Kiedy odpaliłam papierosa, wolno zaciągnęłam się dymem… Mmm… okej, faktycznie mogę być palaczem. Podoba mi się to i rzeczywiście odpręża.

- Tęskniłaś za tym, co? – zaśmiał się Kieran, widząc moją błogą minę.

Nie odpowiedziałam mu, a jedynie rozsiadłam się wygodnie, delektując papierosem. Paliliśmy w ciszy, a następnie, jako że Gibsy musiał się przygotować do pracy,  wróciłam do domu. W drzwiach kuchni czekała na mnie nie zadowolona mama. Już od progu posłała mi karcący wzrok i osądziła:

- Paliłaś papierosy.
- Mamo, gdybym miała 13 lat, ten zarzut miałby jakiś sens. Ale mam 22. – zrobiłam minę „bitch, please.”
- Adam! No czy ty słyszysz jak ona się do mnie odzywa? Wszystko przez tego łobuza…  – moja matka spojrzała w głąb kuchni.
- Marie, ona ma rację.  Przestań ją traktować jak 13-latkę. – usłyszałam głos taty.
- Echhhhh.  – westchnęła ciężko mama. – W twoim pokoju czeka na ciebie Matt.

Skierowałam się na schody i z trudem doczłapałam się na piętro. Weszłam do mojego pokoju, gdzie na brzegu łóżka czekał już Matt.

- Cześć kochanie! – podszedł do mnie i cmoknął w policzek, poczym lekko się skrzywił – Paliłaś? Ech. Przecież nie lubię jak palisz.
- A ja nie lubię, jak się mnie okłamuje. – odburknęłam, omijając go i usiadłam na łóżku.
- A kto cię okłamał? – Matt przysiadł się obok mnie i wbił we mnie badawczy wzrok.
- Powiedz mi, Matt, gdzie się poznaliśmy?
- A jaki to ma związ…
- Odpowiedz. – weszłam mu w słowo.
- Opowiadałem ci. – uśmiechnął się terapeutycznie – w jakimś urzędz…
- Przestań odstawiać szopkę! – przerwałam mu gwałtownie – Daję ci jeszcze jedną szansę i pytam ostatni raz. Gdzie. Się. Poznaliśmy.? – zaakcentowałam każde słowo. 

Zobaczyłam popłoch w jego oczach. Doszło do niego, że ja wiem, że on wie. Pokornie spuścił głowę i wymruczał pod nosem:

- W sądzie.
- Owszem. W sądzie. Czyżby ci się teraz nagle przypomniało? – ironizowałam.
- Aideen, to nie tak. Nie chciałem ci mówić, dla twojego dobr…
- Och, błagam cię, tylko mi nie mów o „moim dobru”! – krzyknęłam. – Dla mojego dobra, powinieneś mi mówić o wszystkim!
- Wiem, przepraszam… – jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie – Ale… - zmarszczył brwi – Ale kto ci powiedział, że poznaliśmy się w sądzie? – Matt wstał ze swojego miejsca – On? Kieran, tak?  Wiedziałem! – znowu ta pełna niechęci mina!
- Dlaczego zakładasz, że to on? – uniosłam brwi.
- Bo on zawsze próbował mnie zdyskredytować w twoich oczach! Bo mnie nie lubi!
- Ach, no tak, to takie krzywdzące, zwłaszcza, że ty tak bardzo chcesz się z nim zaprzyjaźnić… - szydziłam.
- Aideen, zrozum… - Matthiew usiadł i ujął moją lewą dłoń w swoje.
- Skończmy ten temat. – machnęłam prawą ręką. – I jeśli chcesz wiedzieć, to Nolee mi o tym powiedziała.  – westchnęłam – Jestem zmęczona.
- No tak! Właśnie! – podjął temat – Na pewno jesteś zmęczona, kochanie. Może się położymy, co? Mała drzemka? – uśmiechnął się zachęcająco. – A później sobie pogadamy… czy coś.
- Chętnie.

_______________________
Dreamin'

Czuję jak sen mi się wymyka.

Ale nie otwieram oczu. Liczę, że zaraz znowu odpłynę w krainę marzeń sennych.
Pozostałymi zmysłami mimowolnie wyłapuję to, co mnie otacza.
Dotykiem – miękkość i ciepło koca, pod którym leżę.
Węchem – zapach męskich perfum unoszący się na kocu, na poduszce, w całym pokoju.
On leży za mną.
Na jednej z jego rąk spoczywa moja głowa. Drugą obejmuje mnie w pasie. 

Jest mi ciepło.
Bezpiecznie.

Lekko boli mnie prawa strona ciała, więc odwracam się na plecy.
Jego ręka spływa bezwładnie na mój brzuch.
Kładę moją prawą dłoń przy jego dłoni.
Jego ręka jest większa od mojej. Silniejsza.
Splatam nasze palce.
Nie otwieram oczu.

Przez chwilę leżymy tak, ale stwierdzam, że znowu mi nie wygodnie. 
Tak nie zasnę.
Obracam się i wtulam w jego szyję.  Czuję jak jego ramiona zaciskają się, jak  przytula mnie mocniej.
Obejmuję go w pasie.
Wciskam jedną z moich nóg między jego nogi.

- Śpij, śpij. – mruczy niewyraźnie.
- Przecież śpię. – odpowiadam równie sennie.
- Nie śpisz. – wzdycha. – Wiercisz się.
- Nie wiercę, tylko układam. – odpowiadam prosto w jego szyję.

On całuje mnie w czoło:

- Już ok.?  - szepcze.
- Mmmm… - mruczę – idealnie.
- To dobranoc, Ax.
- Dobranoc, Gibsy.

____________________________________________________________
OD AUTORKI: Zacznę od prośby  D. :) Jak widzę moje postaci? Aideen to ktoś w klimacie Hayley Williams - uroda dość zwykła, ale jednak ładna z niej dziewczyna ;) Matt to typ "anielskiej" urody, jak u Yoanna Gourcuffa czy Edena Hazarda ;) Natomiast Kierana widzę jako kogoś podobnego do Jacka Wilshere'a :D Mam nadzieję, że teraz łatwiej Ci będzie ich "zobaczyć" ;)

No i....eeee... Komentujcie, zwracajcie uwagę, sugerujcie :D Każdy komentarz sprawia, że cieplej mi na sercu ;)

Mua! ;*

poniedziałek, 18 lutego 2013

07. ... Truth is not simply...



- Nawet się trochę całowaliśmy – zachichotałam, jak mała dziewczynka. – O! I zapytałam jak się poznaliśmy.

Wieczorem do mojego pokoju przyszła Nolee. Rozsiadłyśmy się na moim łóżku z ciasteczkami, a ja zdawałam jej relację, co się działo na George’s Road.

- I… i opowiedział ci? – moja siostra zmarszczyła brwi.
- A czemu nie miałby opowiedzieć? Taka zwykła historia jak dwoje ludzi poznaje się w urzędzie…
- Powiedział ci, że poznaliście się w urzędzie? – Nolee znowu zadała podejrzliwe pytanie.
- Noo, nie do końca pamiętał gdzie to było, w końcu stanęło na tym, że chyba w jakimś urzędzie. Z resztą dlaczego tak dopytujesz? O co chodzi, Nol? – teraz to ja zrobiłam się podejrzliwa.
- Nie no, ja się nie chcę wtrącać, to sprawa pomiędzy wami…

HELOOOOŁ, MAM ZANIK PAMIĘCI, A TY SIĘ NIE CHCESZ WTRĄCAĆ?!

- Nolee! Musisz mi powiedzieć co wiesz! Inaczej cię zabiję! Słyszysz? Mów! 
- No… bo widzisz Aideen… wy nie poznaliście się w urzędzie. Powiem więcej, jestem przekonana, że Matt dobrze wie, gdzie się poznaliście. Pamiętasz co opowiadałam ci dziś po południu? O Grinchu? O tej bójce?
- Jasne, że pamiętam. – powiedziałam szybko, oczekując na ciąg dalszy.
- Wtedy się poznaliście. To znaczy… wuj Matta jest sędzią. I to ON wtedy oskarżał Billa, Danny’ego i Kierana. Chłopcy zostali uniewinnieni, co… eee… nie za bardzo zadowalało jego wuja, widzisz, on jest bardzo cięty na bójki kibiców, ale nie miał nic na chłopaków.  Wtedy się poznaliście. Ty i Matt. Poznaliście się w sądzie. Matt przyszedł do wujka, a ty wkurzona latałaś po korytarzu, w oczekiwaniu na wyrok. Wpadłaś na niego, bo ciągle wisiałaś na linii z Moffem, zdając mu relację …

W tym momencie się wyłączyłam. Matt mnie okłamał. OKŁAMAŁ  MNIE. Wykorzystał to, że mam kłopoty z pamięcią. Dlaczego to zrobił? Przecież wiadomo, że w końcu przypomniałabym sobie jak było.

- Nol, dlaczego on mnie okłamał? – zapytałam poważnym głosem.
- „Okłamał” to mocne słowo. Może… może nie chciał, żebyś wiedziała o rozprawie. Nie wiedział, że wiesz. No… nie wiem.

Odwróciłam głowę i spojrzałam na ciemne, zachmurzone niebo. Okazuje się, że to komu mogę ufać, wcale nie jest takie oczywiste. Poczułam się bardzo zraniona. Bardzo.

- Aideen, ja nie chcę go tłumaczyć, ale spróbuj na to spojrzeć z tej strony… - przerwała ciszę siostra – Wszyscy jesteśmy zaskoczeni całą sytuacją nie mniej niż ty. Czasami nie wiemy jak się zachować, nie wiemy co wiesz, a czego nie… nie sądzę, żeby ktokolwiek miał coś złego na myśli, nie mówiąc ci o pewnych rzeczach…
- Ale Nolee! – podniosłam głos – To są rzeczy z mojego życia! To są moje wspomnienia! To jest moja przeszłość! Waszym obowiązkiem, jako moich bliskich, jest powiedzieć mi wszystko o co pytam! Waszym zadaniem jest przekazywanie prawdy, a nie koloryzowanie i poprawianie!
- Ale…
- Błagam – przerwałam jej gwałtownie – tylko mi nie mów, że to dla mojego dobra. I obiecaj mi, słyszysz Nolee? – potrząsnęłam jej dłonią, by na mnie spojrzała – Obiecaj mi, że zawsze SZCZERZE będziesz odpowiadać na moje pytania.
- Obiecuję. – skinęła głową. – A teraz muszę iść się położyć, jutro mam szkołę. No chyba, że masz jakieś pytania?
- Nie. Na razie nie. To dobranoc.
- Dobranoc, Ax. – powiedziała Nolee, wstając z łóżka – Śpij dobrze.

Kiedy moja siostra opuściła pokój, sięgnęłam po netbooka. Włączyłam urządzenie i poczekałam, aż pojawi się ekran startowy. Kliknęłam w małą ikonkę z moim imieniem i bum! Potrzebuję hasła. Tego się nie spodziewałam, że nadzieję się na własny system zabezpieczeń. Spróbowałam kilka słów, które jako pierwsze wpadły mi do głowy.

 Za trzecim razem trafiłam.

No cóż. Hasło „Arsenal1886” nie było zbyt odkrywcze.

Po chwili mój komputer stał przede mną otworem. Zerknęłam do Internetu  i wklepałam adres facebooka. Tym razem nie miałam problemu z hasłem, na szczęście zostało zapamiętane przez przeglądarkę.
 Zaczęłam analizę mojego profilu.

Pierwsze co zobaczyłam to zdjęcie profilowe – uśmiechnięta ja, w koszulce Arsenalu z papierosem. I tu pierwsze zdziwienie – ja palę? Nałogowo? Okazyjnie? Muszę kogoś o to zapytać.
Kliknęłam moją galerię, ale znajdowały się tam tylko cztery fotki – profilowa; z Mattem (to samo, którą znalazłam w moim telefonie); z Moffem i Gibsym ora zdjęcie przed/po meczowe, gdzie stoję z ekipą 20 facetów!

Kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła – liczba znajomych. Nie żebym przywiązywała do tego jakąś specjalną wagę, ale 890 znajomych to już coś! I to z całego kraju! O kurczę, jakoś nie czuję się aż tak towarzyską osobą, a tu proszę! Tylko skąd u mnie aż tak rozległe znajomości?

W związku ze znajomościami, odnotowałam też rzeczy, które już wiem jak np.:
„Matthiew Sullivan – Partner”; „Nolee Ann Xavier – Siostra” ; „William Doyle – Dziadek” ;  „Danny Connoy – Brat” „ Evan Moff – Brat” ;  Kieran Wheeler – Brat”

Uśmiałam się, gdy zobaczyłam, że chłopcy są oznaczeni jako moja rodzina. Nie mogłam się opanować, żeby nie sprawdzić ich profili! Ach, jakim wspaniałym narzędziem jest facebook!

Zaczęłam od Matta. Jego profil okazał się najnudniejszy - żadnych zdjęć  (oprócz głównego), praktycznie zero wpisów, a jeśli już jakieś są to cytaty (jestem taaaaaki wykształcony) i kilka udostępnionych piosenek. 

Następnie Nolee – oh, moja siostra też duszą towarzystwa nie jest – kilka zdjęć z przyjaciółkami, kilka fotek ze mną. Żadnego chłopaka. Tablica pełna narzekań na szkołę. Czasem grywa w jakąś gierkę.

Kolejną moją „ofiarą” był Billy Doyle. Milion wpisów o Arsenalu i jego wynikach, zdjęcia z żoną Christie, synkiem Billym juniorem i psem Tonym. Oh. Przynajmniej wiem teraz, że ma żonę i syna. I psa.

Czwarty z kolei był Danny Connoy. Widziałam go w którymś ze snów! … Wiem! To on grał z Moffem i Kieranem na playstation! A więc to jest nasz nowożeniec. Zobaczyłam wpisy o włoskiej pogodzie (typu: jest pięknie!), milion zdjęć ze swoją narzeczoną(wcześniej)/żoną (obecnie) Claire. Hmmm. Życzę szczęścia. Ps. Zauważyłam, że Claire jest kuzynką Moffa. No. To wszystko zostaje w rodzinie.

Następny był właśnie profil Moffa. Oooo to dopiero facebooko-maniak. Czego tu nie ma! Wpisy z częstotliwością mniej więcej godzinną, zdjęcia z niemal każdego zdarzenia życia (na prawie wszystkich jest Kieran. Tam gdzie go nie ma, Moff jest po prostu sam; na sporej liczbie jestem też ja), wyniki gierek, przepisy na zupkę w proszku, rady jak skleić trampka i wiele, wiele więcej. Straciłabym lata, żeby to wszystko przejrzeć. Ale nie widać żadnej dziewczyny. Chyba i tak przegrałaby z jego miłością do Kierana. Heh.

Na koniec zostawiłam właśnie Gibsy’ego. Jego profil był trochę mniej używany niż ten Moffa, ale od razu zauważyłam, że to oni dwaj są królami facebooka w naszej ekipie. Dużo wpisów, dużo udostępnianej muzyki, kilkadziesiąt zdjęć – najwięcej z meczów ze mną i z Moffem, ale zauważyłam też kilka zdjęć z jakąś brązowowłosą ślicznotką (oznaczoną jako Martha Reed)  i na oko 3 lub 4-letnią dziewczynką. Wróciłam do strony głównej jego profilu, ale nie znalazłam tego czego szukałam – żadnej informacji nt. związku. Od razu poleciałam na profil tej dziewczyny. Nie dowiedziałam się z niego zbyt wiele. Ale dowiedziałam się, że jej córeczka ma na imię Frankie i ma 4 lata … Hm… Oni są parą? A jeśli są to… To tylko jej dziecko… czy Kierana też?... Kierana? Nieee, on jest za młody na dziecko… chyba… Ale mała jest do niego podobna. Ma coś takiego w twarzy…

A wyłączam to cholerstwo!

Zmieniłam hasło facebooka na nowe, takie które będę pamiętała i wyłączyłam przeglądarkę. No. Za dużo tych wiadomości na raz. Muszę sobie to wszystko jakoś usystematyzować.
Ugh.

__________________________________________________________________

Dreamin'


Jestem na George’s Road. Razem ze mną jest tam Matt. Siedzę na wysepce barowej oddzielającej kuchnię od salonu, Matthiew stoi naprzeciwko mnie.

- Matt, proszę.
- Ale, Ax, ja nie mogę…
- Maaaaatt.

Wyciągam ręce i chwytam obiema dłońmi jego rozpięty kołnierzyk. Tym sposobem zmuszam go, by się do mnie przysunął.

- Ostatni raz. – mruczę.
- Ostatni raz miał być ostatnim razem. – mówi Matt obrażonym głosem.

Ja się nie poddaję, przyciągam go jeszcze bliżej i oplatam nogami w pasie. Przytulam się do niego i oddechem łaskoczę jego szyję.

- Proooooszęęęę. – całuję go w ucho, poczym odsuwam się lekko i spoglądam w oczy – To moi przyjaciele, przecież wiesz.
- Ale nie moi. – burczy.
- Ale dla mnie są ważni. A ja jestem ważna dla ciebie. Prawda? – uśmiecham się przymilnie.
- Aideen, to nie jest taka sobie zwykła przysługa. Ja nie powinienem…
- No przecież już to robiłeś. – głaszczę jego policzek wierzchem dłoni.
- Właśnie! Gdyby ktoś mnie złapał...
- Ale cię nie złapał. – znowu mu przerywam – Bo jesteś od nich sprytniejszy. Wykiwałeś ich, i to nie raz. No… chyba, że się boisz.
- Nie boję się! – od razu zaprotestował.
-Brzmiało jakbyś się bał. A ja nie lubię facetów, którzy się boją. Lubię facetów, którzy są odważni. I silni. Odwaga i siła jest męska, wiesz, Matt?
- Wiem. I… No dobrze. Zrobię to. Ale…
- Dziękuję – całuję go, cała szczęśliwa.
- Ale to ostatni raz, słyszysz, Ax? Ostatni.
- Dobrze. 

Uśmiecham się i kiwam potulnie głową. I tak wiem, że to nie będzie ostatni raz. Zrobi to jeszcze raz. Zrobi to nawet milion razy, jeśli tylko go o to poproszę.

_______________________________________________________________________

Obudziłam się o wiele później, niż to pierwotnie planowałam.

A do tego ten dziwaczny sen. Co to miało niby znaczyć? Może powinnam zapytać o to neurologa? … No nie muszę mu podawać szczegółów, wystarczy, że ogólnie zapytam. Powinnam.
Zerknęłam na zegarek, było po dziesiątej. Zdałam sobie sprawę, że muszę już wstawać. Aghhh. Ale cóż, czas nagli, nie trzeba było tak długo spać.

Wolno zwlekłam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i przez chwilę wpatrywałam się w moją twarz. Jedyna rzecz, która zwracała uwagę na tle mojej niemal przezroczystej skóry, była spora rana na głowie. Przyczyna moich nieszczęść…

Po porannej toalecie przebrałam się w ciuchy, adekwatne do wizyty u lekarza. („Nie możesz przecież iść tam jak jakiś lump! Ubierz się ładnie!” – mama) Wolno, swoim tempem zeszłam do kuchni. Okazało się, że krzątała się tam moja rodzicielka. Przyznam- nie spodziewałam się, że o tej godzinie będzie jeszcze ktoś w domu. Przywitałam się z nią i poprosiłam o kawę.
Matka  podeszła do ekspresu  i wybrała odpowiedni program.

- O której będzie Matt? – uśmiechnęła się.
- Matt?
- Wczoraj jak zaproponowałam, że cię zawiozę to powiedziałaś, że masz już transport.
- Wiesz, ja przede wszystkim nie chciałam, żebyś zwalniała się z pracy… - zaczęłam ostrożnie.
- I tak mam dziś wolne. – skwitowała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. – To o której będzie…

W tym momencie przerwał jej dzwonek do drzwi. Mama, przekonana, że to Matt, krzyknęła: „Otwarte!”. Podała mi kawę i uzbroiła się w swój filmowy uśmiech. Jej mina, kiedy w drzwiach kuchni pojawił się Kieran, a nie Matt, była tak bezcenna, że aż parsknęłam pod nosem.

- Dzień dobry, pani Xavier. – Gibsy nerwowo pogłaskał się po udach.   
- Och. Eee… dzień dobry. Nie spodziewałam się tu ciebie. – mama obcięła Kierana od stóp do głów. - Eee… Masz na cos ochotę?
- Zrobiłaby mi pani kawę? Jeśli można prosić, oczywiście.

Nigdy nie widziałam tak ostrożnego Kierana. Powoli usiadł na krześle obok mnie, jakby bał się zrobić jakiś zły ruch. Na jego twarz wpłynął grzeczny uśmiech. Taki duży mężczyzna z miną zawstydzonego dziecka – bezcenne. Miałam wielką ochotę zrobić mu w tym momencie zdjęcie.
Kilka chwil później, mama postawiła  przed Gibsym parującą filiżankę. Zaległa cisza, którą i on, i mama, próbowali zabić popijając co chwilę, wciąż gorący napój. Widziałam, że nieraz się sparzyli. W końcu jednak, atmosfera zaczęła ciążyć.

- A co u.. ekhem… ciebie? – zapytała niepewnym głosem mama.
- Dziękuję, dobrze. – odpowiedział szybko Kieran –  Eee… wszyscy zdrowi.
- Nooo… zdrowie najważniejsze.
- Błagam was, nie prowadźcie przy mnie tak beznadziejnych rozmów. – ucięłam ich konwersację – Kiedyś potrafiliście ze sobą gadać, choćby o głupim X-factorze. Ale rozmawialiście! –  moment… skąd ja to wiem?...  – Więc jeśli to ma tak wyglądać, to może po prostu już chodźmy. – wstałam z krzesła i pociągnęłam Kierana za rękaw.
- Wyśmienita kawa, z resztą jak zwykle. Dziękuję bardzo, pani Xavier. – sypał grzecznościami Kieran, kiedy kuśtykając, ciągnęłam go przez korytarz.  – Do widzenia, życzę miłego dnia! – udało mu się jeszcze krzyknąć, kiedy wychodziliśmy z domu.

***

Trzaskając drzwiami, wyszłam z gabinetu. Nie takich wieści oczekiwałam. Rozwijając imponującą prędkość, jak na osobę poruszającą się o kulach, przemierzyłam korytarz szpitala. Z impetem otworzyłam główne drzwi. Z drugiej strony musiało to wyglądać jakbym na nie wpadła, bo czekający na zewnątrz Kieran rzucił papierosa i podbiegł do mnie.

- Już ci pomagam!
- Nie trzeba!!!

Szarpnęłam drzwiami i omal nie zawinęłam się we własne kule. Gdyby nie Gibsy, pewnie sturlałabym się ze schodów.

- No chyba jednak trzeba. – mruknął Kieran ze śmiechem.
- Nie nabijaj się ze mnie. – warknęłam, ale na widok jego miny, mimowolnie się uśmiechnęłam.

Przyjaciel pomógł mi wsiąść do auta. Wrzucił kule na tylne siedzenie i po chwili znalazł się już po mojej prawej stronie.

- Co ci powiedział neurolog? – zapytał Gibsy, gdy wyjeżdżaliśmy ze szpitalnego parkingu.
- „No cóż, proszę pani – zaczęłam, udając lekarza – nie mam dla pani magicznego leku. Z reguły w takich przypadkach jak pani, pamięć  wraca pacjentowi w czasie od kilku minut do ok. 24 godzin po przebudzeniu. Obawiam się, że mikrouszkodzenia w pani mózgu mogą być stałe.” 

Tu celowo ominęłam fragment o snach. Lekarz powiedział mi, że mogą być to po prostu twory mojej podświadomości, ale mogą być to też drobne wspomnienia, aktywowane przez coś co mi się przydarzyło lub coś co mi ktoś powiedział w ciągu dnia. To dowód na to, że moja pamięć gdzieś tam w mózgu jest, tylko się schowała. I nie wiadomo, czy kiedyś wypłynie. Tia.

- „Jedyne co może pani zrobić – kontynuowałam cytowanie –  to ćwiczyć pamięć i czekać. Oczywiście oferujemy pani stałą pomoc neurologiczną i psychologiczną. Nie obiecuję jednak, że pani pamięć wróci.”
- Czyli co? – spojrzał na mnie niezrozumiale Kieran.
- Czyli chuj!!! – wybuchnęłam – Pamięć mi nie wróci, utknęłam w tym gównianym miejscu! Czas się przyzwyczaić, że nie wiem kim jestem i wszyscy mi to ciągle będą tłumaczyć. Sama, przez własną głupotę, rozjebałam sobie łeb i teraz za to płacę!

Po mojej twarzy spłynęły łzy. Kieran zatrzymał auto w najbliższym możliwym miejscu, odwrócił się do mnie i objął ramieniem.

- Hej, on nie powiedział, że nie wróci – zaczął mnie uspokajać – Jest nadzieja! Może ta ich terapia psychologi…
- PIERDOLĘ ICH TERAPIĘ! – krzyknęłam przez łzy – Skoro nie mogą mi pomóc, to niech się jebią! A nie mydlą człowiekowi oczy jakąś marną nadzieją. Sam to powiedział, skoro pamięć nie wróciła po dobie to chuj, coś jest nie tak!

Wytarłam policzki wierzchem dłoni. Kieran patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem. Dopiero teraz doszło do mnie wszystko to, co przed chwilą wykrzyczałam.

- Przepraszam za moje słownictwo… - wyjąkałam.
- Jeśli mam być szczery – Gibsy uśmiechnął się lekko – to była wypowiedź w stylu starej Ax. Była „najbardziej Ax” z wszystkich, które wypowiedziałaś od czasu wypadku.
- Serio?
- Tak. – zaśmiał się i zaczął grzebać w schowku, poczym wyciągnął małą paczuszkę – Masz tu chusteczki.
- Dziękuję. – sapnęłam.
- A teraz pozwolisz, ruszymy dalej. Twoja mama będzie się niepokoić.

_____________________________________________________
OD AUTORKI: W tym odcinku starałam się Wam jeszcze bliżej przedstawić osoby otaczające Aideen. x) Mam nadzieję, że mi się to udało. 
Jak zwykle wszelkie komentarze, uwagi, sugestie zapisujcie w komentarzach. 

Miłego czytania. 
Buuuuź. :* 

niedziela, 10 lutego 2013

06. ...Tell me my story...




Ech, miała być tylko drzemka, a wyszło na to, że spałam dość długo, bo gdy obudził mnie trzask drzwi, zegar wskazywał 4:02pm. Do domu wpadła Nolee.

- Heeej!
- Cześć młoda. – opowiedziałam zaspana, zwlekając się z sofy.

Nolee od razu poleciała do kuchni. Zanim ja się tam doczłapałam, obiad był już niemal gotowy. Zajęłam miejsce przy stole. Moja siostra, czuwająca nad kotletami na patelni, odwróciła się do mnie przodem, wlepiła we mnie wzrok i zafalowała brwiami:

- I co? Byłaś w ogrodzie?
- Byłam. – uśmiechnęłam się szeroko.
- Hmm, niech zgadnę… - ostentacyjnie podrapała się po głowie – nagle CAŁKOWICIE PRZYPADKOWO pojawił się tam nasz sąsiad z lewej?
- Dokładnie tak! – zrobiłam nadmiernie zaskoczoną minę – Skąd wiedziałaś, że tak było?

Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. To była jedna z nielicznych chwil, kiedy miałam poczucie takiego porozumienia, miałam poczucie, że może z moją pamięcią nie jest tak źle, że wszystko niedługo wróci do normy.
W tym czasie Nolee postawiła pełne talerze na stole. Zabrałyśmy się do jedzenia.

- Nie… uwierzysz… co… mama… odwaliła… wczoraj… - mówiła Nol, między jednym kęsem a drugim – kiedy… pomyliłaś… furtki! Jak… poszłaś… spać… to… nawet… rozkminiała… czy… cię… nie przewieść… na… George’s Road!! – zaśmiała się, zasłaniając usta.

Też odpowiedziałam na to śmiechem.

 Przez chwilę zajmowałyśmy się wyłącznie jedzeniem. Mimo że, mój talerz był jeszcze w połowie pełny, ja byłam już zupełnie najedzona. Odłożyłam sztućce i spojrzałam na, ciągle jedzącą, siostrę.

- Nolee… powiedz mi dlaczego właściwie mama tak nie lubi Kierana?

Nol podniosła rękę, bym dała jej czas dokończyć jedzenie. Kiedy na jej talerzu nie pozostało już nic, wytarła usta i powiedziała.

- Mama kiedyś uwielbiała Kierana. Może ciężko ci w to teraz uwierzyć – dodała Nolee widząc moją minę –  ale naprawdę tak było. Kiedy byliście dziećmi, całymi dniami kręciliście się to po naszym domu, to po domu Wheelerów. Nieraz nie było cię godzinami, ale mama widziała, że jesteś za ścianą i że wszystko jest ok.
- To dlaczego teraz jest tak, jak jest?
- Wszystko zaczęło się od meczów. A właściwie od tego, że tata od małego kibicował Arsenalowi. No wiesz, jego pradziadek zabrał swojego syna na stadion, wtedy on–  nasz dziadek, zabrał tatę jako małego chłopca na stadion, więc logiczne było, że któregoś dnia, tata będzie chciał zabrać na stadion którąś z nas. No i się tak złożyło, że ty kumplowałaś się z Kieranem, tak na marginesie nie wiem czy wiesz, ale Kierana jego matka wychowała samotnie– w odpowiedzi pokręciłam głową. – no to już wiesz i sama widzisz, jaki ten układ był dobry. Tata miał córkę i tak jakby syna, których zabierał na mecze, Kieran mógł poczuć jakby miał ojca… Sielanka!
- Więc nie rozumiem skąd te kwasy… - mruknęłam.
- Już tłumaczę. Bo widzisz, sielanka nie trwała długo. Na początku fajnie wam się chodziło na mecze z tatą, ale kiedy byliście już nastolatkami, chcieliście chodzić na nie sami. Matka Kierana zgodziła się od razu, w końcu był chłopcem. Ale nasza mama oczywiście miała w tym względzie tysiąc argumentów przeciw. Że „dziewczyna”, że „nie wypada”, że „nie może polegać na Kieranie, bo przecież to jeszcze tylko dziecko”. Strasznie się opierała, ale tata się zgodził i od ręki wykupił wam karnety. Jakimś magicznym sposobem przekonał też mamę, że nic wam nie będzie, że znacie tam już kilka osób, starszych od was, które się wami zajmą. Właśnie, bo w między czasie, jak jeszcze chodziliście na stadion z tatą, to poznaliście Moffa i Grincha i innych, starszych kibiców– Billa Doyle’a, Danny’ego, i pozostałych.
- Grinch? Danny? – przerwałam siostrze. Pierwszy raz usłyszałam o tych chłopakach.
- To była właśnie wasza taka najbliższa ekipa. Dosyć zróżnicowana wiekowo, ale zwarta. Najmłodsi byli Kieran i Moff, mieli po 14 lat, później ty - 15, Grinch miał 17, Danny miał ze 23, no i na końcu Bill, któremu siedziała na karku już 30. Dzięki temu, że mieliście taką opiekę, mama przystopowała z marudzeniem. Czasami nawet zapraszała Moffa i Grincha na obiady…
- A Billy’ego? I Danny’ego?
- Nie, Doyle’a  nigdy nie lubiła, bo... – tu Nolee się zawahała – … bo…  Uważała, że nie powinniście się zadawać z kimś kto jest 15 lat starszy od was. Mówiła, że musi być z nim coś nie tak, jeśli trzyma się z bandą dzieciaków. A Danny? Mimo że starszy od was o 8 lat, to najlepszy kumpel Doyle’a, więc w oczach mamy już był skreślony.  Ale generalnie przyzwyczaiła się do twojego życia i kumpli ze stadionu. Układała już piękny obraz, że pewnego dnia ty i Kieran zaczniecie się spotykać, później się ohajtacie, będziecie mieć dzieci, bla bla bla… I tak było do pewnej feralnej niedzieli, po meczu Arsenalu z Tottenhamem. Nie muszę ci tłumaczyć jak wielkimi wrogami są oba te kluby?
- Nie. Akurat moja pamięć do futbolu jest niezniszczalna. – uśmiechnęłam się. Doskonale widziałam o nienawiści między oba klubami.
- No więc mówię dalej. To było jakieś dwa lata później, gdy miałaś 17 lat.  Po meczu między tymi drużynami kibice obu klubów wdali się w poważną bójkę. Danny’ego, Doyle’a i Kierana zgarnęła policja, ale spokojnie, od razu ci mówię, że nie dostali wyroków. Tobie i Moffowi udało się wywinąć bez większych obrażeń, jedynie jakieś zadrapania, no i Moff miał złamany nadgarstek.  Ale Grinch…
- Co z nim?
- Grinch…  zmarł w szpitalu w wyniku obrażeń.

Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. Zupełnie nie widziałam co mam powiedzieć. Zabrakło mi słów.

- I to był punkt kulminacyjny. Od tego czasu – dokończyła siostra –  mama uważa twoich kumpli za kiboli i nie chce ich znać… No to tyle…

Nolee wstała od stołu i w ciszy zaczęła zbierać talerze. Sama nie widziałam co mam o tym myśleć. Cóż za dramatyczna historia!!! Ciężko było mi uwierzyć w to, że jakiś mój kolega został tak strasznie pobity! Jakie to niesprawiedliwe, szliśmy sobie po prostu z innymi kibicami, wynikła bójka i już!  Kibole… pfff, co ta mama wymyśla! Przecież znaleźliśmy się tam przypadkowo!  Okej, fakt faktem, chłopaki wyglądają postawnie, ale żeby od razu kibole???

- Ax? Ax?... Aideen!

Oderwałam się od moich myśli i w końcu spojrzałam na próbującą do mnie przemówić siostrę. Nolee odeszła od zmywarki, usiadła naprzeciw mnie i zajrzała mi głęboko w oczy:

- Ax, ja wiem, że to może dla ciebie być teraz skomplikowane… Ale… ale z czasem będzie prościej. Pobędziesz trochę z nimi i przekonasz się, że to naprawdę nie są złe chłopaki. Ja… Ja może nie wiem wszystkiego o waszych układach, o waszej przyjaźni, ale z nimi zawsze byłaś szczęśliwa, Ax. A to było najważniejsze. Oni zawsze byli dla ciebie jak bracia.
- A dlaczego… - zmarszczyłam brwi, przez co znowu poczułam ranę na czole – Ałć… Dlaczego jeszcze nie poznałam Danny’ego?
- Danny przeżywa właśnie swoje dwa tygodnie miodowe we Włoszech.  – Nolee uśmiechnęła się krzywo.

Nagle rozmowę przerwał chrzęst zamka.

- Dokończymy później. – zakończyła szeptem siostra.

 Po korytarzu rozniósł się dźwięk ciężkich kroków, a w po chwili drzwiach kuchni pojawiła się głowa taty.

- Miłego popołudnia, dziewczyny! Co jemy?
- Zaraz ci podam obiad. – zerwała się z miejsca Nolee.

Tata zdjął kurtkę i buty w korytarzu, poczym wrócił do kuchni. Zasiadł za stołem, spojrzał na mnie i tak jakby trochę się uśmiechnął.

- Po obiedzie pojedziemy do tego twojego mieszkania, co?

***

Z pomocą taty przekroczyłam próg małego mieszkania na George’s Road. Znaleźliśmy się w pokoju dziennym połączonym z kuchnią. Po prawej stronie, na małej sofie, pośród miliona notatek i kilku grubych książek siedział Matt. Na nasz widok poderwał się z kanapy.

- O! Nie spodziewałem się was! – podszedł do nas szybkim krokiem – Dzień dobry panie Xavier. – uścisnął dłoń mego ojca. – Witaj, kochanie. – cmoknął mnie w policzek. – Wracasz? – zapytał z błyskiem w oku.
- Nie, przyjechałam po kilka rzeczy. Ubrania, laptop, takie tam.
-Ach. – posmutniał –  No ale chyba nie myślisz, że pozwolę ci tak wejść i wyjść! Zaraz zrobię herbaty!
- A to może ja was zostawię? – mruknął tata – Wyskoczę do centrum handlowego i wrócę za jakieś półtorej godzinki, co?
- To pan się nie musi fatygować! – od razu zareagował Matt –Ja odwiozę Aideen! 
- Nie no – zgasiłam narzeczonego – skoro poprosiłam tatę i już się pofatygował to mnie odwiezie. Prawda? – zerknęłam na ojca – Przyjedziesz za jakiś półtorej godziny? 
- Jasne. Bawcie się dobrze dzieci.

Z całą pewnością mogę stwierdzić, że mój tata poczuł ulgę, kiedy wychodził z mieszkania. Widziałam to.
Kiedy drzwi zamknęły się za ojcem, Matt przytulił mnie i szepnął.

- To zrobię tą herbatę, co?
- Okej, zrób. – hej, całkiem miłe to przytulanie, mój chłopak tak ładnie pachnie.  – A ja pójdę i najpierw się spakuję. W końcu po to tu przyjechałam.
- W porządku. – odsunął mnie na długość ramion – Sypialnia to pierwsze drzwi po lewej. Drugie to łazienka. Pomóc ci?
- Nie, nie. Poradzę sobie.

Minęłam Matta i weszłam do sypialni. Była uderzająco podobna do mojego pokoju w domu rodzinnym. Znowu czerwone ściany, tym razem bez plakatów, ale na karniszu wisiały tu 3 szaliki Arsenalu, a nad łóżkiem (równie dużym jak to  na Springdale!) znajdowała się koszulka Thierry’ego Henry  z autografem, oprawiona w złotą ramkę. O mój Boże, to koszulka ze snu!!!

 Rzuciłam na łoże torbę podróżną, którą przywiozłam i rozejrzałam się w poszukiwaniu tego, co muszę ze sobą zabrać. Automatycznie skierowałam się do wysokiej komody po prawej stronie łóżka. Złapałam za szufladę z bielizną i całą jej zawartość wsypałam bezpośrednio do torby. Następnie otworzyłam drzwiczki i bez większego zastanowienia wzięłam kilka par spodni, T-shirtów, jakieś dresy i dwie bluzy z długim rękawem. Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju. Na lewym stoliku nocnym leżał mały netbook.  Pokuśtykałam po urządzenie i włożyłam do torby, czule otulając je jedną z bluz. Odwróciłam się i ściągnęłam z karnisza jeden z szalików, ten najprostszy, w biało- czerwone pasy, z armatami na końcach. Wtedy pewna myśl przebiegła mi przez głowę, ale ją odpędziłam. Jednak okazało się, że była to tylko chwila zawahania, bo już po chwili  w dość nieporadny sposób ściągałam moje największe trofeum – koszulkę Henry’ego – znad łóżka. Ramkę zawinęłam w bluzę dresową Arsenalu i złożyłam na szczycie przedmiotów, które wpakowałam do torby.

Zadowolona wyszłam z sypialni. W salonie czekał już na mnie Matt. Ja jednak podniosłam rękę, aby chwilę poczekał i pokuśtykałam jeszcze do łazienki, skąd zabrałam kuferek z moimi kosmetykami.
Poruszając się po tym mieszkaniu miałam dziwne wrażenie. Z jednej strony czułam się jakbym była w zupełnie obcym miejscu, a z drugiej doskonale znałam rozkład mieszkania i wiedziałam gdzie co jest. 

DZIWNE.

W końcu,  wrzuciłam kosmetyczkę  i z satysfakcją zapięłam zamek torby podróżnej. Opadłam na sofę obok Matta i westchnęłam ciężko.

- Jednak powinienem ci pomóc. – posłał mi zmartwione spojrzenie.
- Nie, spokojnie, noga – puknęłam w gips – mnie nie boli, raczej swędzi. Bycie kuternogą jest zwyczajnie uciążliwe. Sapię chyba tak dla zasady.

Matt zaśmiał się z mojego żartu i sięgnął po moją filiżankę z herbatą. Wykorzystałam ten czas, żeby mu się przyjrzeć. Kurde, mój chłopak naprawdę jest ciachem! Ciemne włosy idealnie komponowały się z błękitem jego tęczówek. Jedyna rzecz, do której mogłam się przyczepić to sylwetka. Mógłby trochę przypakować, a nie być taki… szczupły. Tak zwyczajnie szczupły, a nawet chudy.

Skinęłam głową w podziękowaniu i upiłam łyk napoju, który zdążył już ostygnąć.

- A jak się czujesz? Tak ogólnie? Jak z pamięcią? – głos też ma ładny.
- Trochę zaczyna mnie irytować, że wszyscy o to dopytują…
- Ojej, przepraszam! – od razu zreflektował się Matt – Nie chciałem, żebyś…
- Okej, Matt, okej. – przerwałam mu – Rozumiem, że wszystkich to interesuje. Ale to ciągłe naciskanie… Ech. Nie mówmy o tym. Jutro mam wizytę u neurologa, zobaczymy co powie.
- Zawiozę cię. – Matthiew posłał mi ciepły uśmiech i przykrył swoją dłonią, moją dłoń.
- Eee…  - zerknęłam na nasze ręce –  Już się umówiłam, że Kieran mnie zawiezie.
- Kieran… - sapnął Matt. Po jego twarzy przebiegł grymas, którego jeszcze u niego nie widziałam. Coś jakby… czysta niechęć i… nuta agresji.
- Nie lubisz go?
- Cóż… wiem o nim różne rzeczy… - zaczął Matthiew, robiąc zeźloną minę.
- Nie lubisz go.
- To nie jest towarzystwo dla ciebie. – powiedział mocnym głosem.
- To JEST moje towarzystwo. – powiedziałam pewnie –  I z tego co wiem zawsze było.
- Teraz masz okazję to zmienić.
- Ale ja nie chcę tego zmieniać!

Po tym zdaniu między nami zaległa cisza. Matt wypatrywał się tępo w stół. Zauważyłam, że złość trochę odpłynęła z jego twarzy. Chciałam jakoś przerwać ten niezręczny  moment. Moje stwierdzenie zabrzmiało dość agresywnie, a przecież wcale nie miałam na celu atakowania Matta. Ale ta jego niechętna reakcja tak jakoś na mnie zadziałała… Pomyślałam, że jedynym ratunkiem będzie zmiana tematu.

- Matt? Eee… tak sobie pomyślałam… eee… opowiesz mi jak się poznaliśmy?

- Oh! – na jego twarz wpłynął czuły uśmiech, po złości nie było już śladu – Pewnie! Miałaś wtedy jakieś 17 lat, a ja 19. To było w… to było w jakimś budynku, gdzieś na mieście, jakimś urzędzie czy coś… no nieważne – pokręcił gwałtownie głową –  w każdym bądź razie ja… eee… gdzieś się spieszyłem, niosłem jakieś teczki, dokumenty i nagle ty wyszłaś zza rogu i wpadłaś na mnie z wielkim impetem! Ale jakim! Upadłaś na mnie, wszystkie papiery fruwały w powietrzu ! – zaśmiał się.
- O matko! – zachichotałam – Jestem taką łamagą…
- Nie jesteś łamagą! Po prostu rozmawiałaś przez telefon, spieszyłaś się, byłaś zdenerwowana…
- Zdenerwowana? – przerwałam mu – Czym?
- Eee… nie wiem, nie wiem… nooo… - podrapał się po brodzie – Jak to w urzędzie, nie? Nieraz człowieka zdenerwują…  Z resztą jesteś dość… - Matt starał się znaleźć odpowiednie słowo – gwałtowna.
- Tak? – zrobiłam słodką minkę.  Postanowiłam trochę sobie z nim poflirtować. W końcu to mój chłopak. – To znaczy jaka?
- Noo… Impulsywna… Nieprzewidywalna…
- Nieprzewidywalna? – powiedziałam, poczym nachyliłam się i pocałowałam go czule.  

__________________________________________________________
OD AUTORKI: 
Troszku zmienił się design bloga ^^ Tu wielkie podziękowania dla Marty  za wspaniały obrazek nagłówka <33 (jeszcze się odwdzięczę!). 
Myślę również o stworzeniu dodatkowej zakładki z bohaterami, bo im bardziej Aideen drąży temat tym robi się to bardziej skomplikowane ^^
Piszcie co myślicie, zawsze chętnie czytam Wasze komentarze i uwagi nt. opowiadania ;) 
Sugestie też zawsze mile widziane, bo kto wie, co się w opowiadaniu zdarzy! :P 

Pozdrowionka :* <3



sobota, 2 lutego 2013

05. ...You can count on me like 1,2,3 I'll be there...




Spałam bardzo długo i obudziłam się dopiero następnego dnia rano. Bardzo pomogło mi to zregenerować siły i mimo że obolała, czułam się całkiem wypoczęta.

Wypoczęta na tyle, że nie zaprzątałam swojej głowy dziwnym snem.

Chyba się do nich przyzwyczaję po prostu…

Przebranie się zajęło mi sporo czasu, ale nie traciłam energii. W końcu zebrałam się, żeby zejść na śniadanie. Strasznie męczyło  mnie schodzenie po schodach. Na szczęście, kiedy byłam na półpiętrze, bez żadnego pytania, Nolee po prostu złapała mnie pod ramię i pomogła mi zejść. Razem weszłyśmy do kuchni.

- Witam, moje księżniczki! Jak dobrze znowu siadać do śniadania tak rodzinnie!

Mamę bardzo ucieszył nasz widok. Wskazała nam miejsca do siedzenia i kontynuowała przygotowywanie posiłku. Tata siedział już za stołem kuchennym i przeglądał prasę. Ja i Nolee dosiałyśmy się do niego.

- Cześć dziewczynki. – mruknął zza gazety.

Po chwili musiał ją jednak złożyć, bo mama podała nam omlety. Na początku wszyscy jedli ze smakiem nie odzywając się za dużo, jednak w końcu postanowiłam przerwać ciszę.

- Chciałabym dziś podskoczyć do mojego mieszkania.
- Podrzucę cię po pracy. – od razu zadeklarował tata.
- Po co, córeczko? – zapytała mama.
- Noo, skoro znowu mam tu mieszkać potrzebuje moich rzeczy osobistych… ubrań, laptopa i takich tam.
- No tak, no tak. Na szczęście George’s Road jest blisko. Kilka minut autem.– uśmiechnęła się mama – Nie chciałaś wyprowadzać się zbyt daleko od domu rodzinnego. – dumnie pokiwała głową.
- Eee – zmarszczyłam czoło –  Przeniosłam się na George’s Road bo stamtąd mam bliżej na stadion Arsenalu. – sprostowałam.
- Te łobuzy ci tak powiedziały?! – matka zesztywniała. – Naopowiadali ci głupot, bo…
- Nie, sama to wiem. – przerwałam mamie – Po prostu… pamiętam.

Moje słowa zawisły w powietrzu. Po twarzy mojej rodzicielki przebiegł cień. Przez chwilę wpatrywała się we mnie, po czym skwitowała:

- To prawda, racja, tak. Ale to, że stamtąd masz bliżej na stadion, nie wyklucza, że nie chciałaś się od nas zbytnio oddalać. – jej głos znowu obrał miły ton, a na jej twarz znów wpłynął uśmiech – Takie dwa w jednym, złotko.
- No tak. – odpowiedziałam jej uśmiechem. – Najlepsze możliwe rozwiązanie.

Wróciłam do jedzenia, by nie musieć kontynuować tej dziwnej rozmowy. Bo ona była dziwna. Jedna rzecz jest dla mnie absolutnie czytelna. Mama szczerze nie lubi moich kolegów. Ale coraz bardziej odnoszę wrażenie, że próbuje też wyidealizować nasze stosunki rodzinne. Próbuje mi pokazać jaką to nie byliśmy kochającą się rodziną, co moim zdaniem jest trochę głupie. Pewnie byliśmy rodziną jak każda inna, a moja mama po prostu ma problem z tym, że już się wyprowadziłam i próbowałam żyć na własną rękę. 

Echh, matki.

Zawsze ciężko im zrozumieć, że ich dzieci kiedyś dorastają.

- Aideen, jest jeszcze jedna sprawa… - przerwała ciszę mama.
- Słucham.
- Widzisz… ani mi, ani tacie nie udało się dziś wziąć wolnego, więc…
- Mogę z nią zostać w domu! – od razu zareagowała Nolee.
- Nolee, ty MUSISZ chodzić do szkoły! Nie chcesz mieć chyba problemów jak… jak… - tu mama zawiesiła głos, jakby chciała powiedzieć coś, z czego zdecydowała się zrezygnować – jak słabi uczniowie. Nie jesteś słabą uczennicą.
- To co z Aideen? – odparła Nolee.
- Ja mogę zostać sama. – moją twarz przyozdobił krzywy uśmiech – Pewnie i tak głównie będę spać.
- Na pewno?

W obliczu tego, że jednak czuję się tu trochę obco, naprawdę na rękę będzie mi, jak sobie wszyscy pójdziecie.

- Tak, mamo, na pewno. Zajmijcie się swoimi sprawami. Nie chcę, żeby ktoś miał przeze mnie problemy.
- To coś nowego… - mruknął tata.
- Adam! – od razu zganiła go mama. – Ojciec jak zwykle przynudza. – dodała, patrząc na nas.

O ile Nolee nie przejęła się zupełnie tym co mruknął tata, ja się tym zainteresowałam. Jak miałam to rozumieć? Wydaje mi się, że było to skierowane bezpośrednio do mnie. Powiedziałam, że nie chcę sprawiać problemów, co wywołało komentarz, że „to coś nowego”. Czyżbym w przeszłości sprawiała kłopoty? 

- Aideen, mówię do ciebie. – usłyszałam głos mamy.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś?
- Mówiłam, że wolałabym żebyś nie wychodziła do ogrodu. Wiesz, jest dziś… jest dość zimno.
- Oh, jasne.

Wstałam od stołu i poszłam do salonu, usiąść przed telewizorem. Oglądałam jakiś głupi program, gdy po 10 minutach z domu wyszedł tata. Po kolejnych 5, mama i Nolee zbierały się do wyjścia. Kiedy stały już przy drzwiach, siostra nagle sobie o czymś przypomniała.

- Mamo, zapomniałam telefonu!  Idź już do auta i powiedz tacie, żeby jeszcze chwilunię poczekał, ja zaraz przyjdę.  

Gdy nasza matka wyszła, Nol pobiegła do swojego pokoju. Po chwili usłyszałam jak zbiega po schodach. Wpadła do salonu i czymś we mnie rzuciła. Zdjęłam materiał z głowy.

- A to co?
- Przyniosłam ci bluzę – odpowiedziała siostra – żebyś mogła iść do ogrodu, zawsze lubiłaś tam siedzieć.
- Mama mówiła, ze jest za zimno. – odruchowo złożyłam bluzę w kostkę.
- Wcale nie jest aż tak chłodno. Matka pewnie zabroniła ci tego z innego powodu. – puściła do mnie oczko.
- Jakiego?
- Hmmm. – Nolee uśmiechnęła się cwaniacko – Dowiesz się jak pójdziesz na huśtawkę.

I już jej nie było.

Hmm, kolejna zagadka. Z jednej strony intryguje mnie co zastanę w ogrodzie, z drugiej jestem zła na Nol, że mi zwyczajnie nie powiedziała o co chodzi. I tak mam już nadmiar zagadek w moim obecnym życiu… No i z resztą…  Komu wierzyć? Mamie, że faktycznie zupełnie zwyczajnie nie chciała żebym się zaziębiła? Czy może Nolee, która uważała, że nasza rodzicielka ma w tym inny interes?  Nie dowiem się dopóki… nie pójdę do ogrodu.

Wciągnęłam na siebie bluzę dresową i złapałam za kule. Pokuśtykałam w stronę końca korytarza. Chwilę siłowałam się z zamkiem, aż w końcu drzwi ogrodowe stanęły przede mną otworem. Zobaczyłam wydzielony płotem kwadratowy kawałek trawy, która była zgniłej barwy– w końcu mamy już październik. Pod płotem stało kilka drzewek, które kiedyś chyba miały rodzić jakieś owoce. Od sąsiednich ogródków, oddzielał nas żywopłot. Po mojej prawej stronie, przy murze stały poskładane stół i kilka krzeseł. Natomiast na środku naszego własnego kawałka zieleni stała spora huśtawka – taka na dwie lub nawet trzy osoby. Zanim zeszłam po schodkach, cofnęłam się do korytarza i między drzwi a framugę wcisnęłam kapeć Nolee. Coś podpowiadało mi, że bezpieczniej będzie, jeśli tak właśnie zrobię. Powoli zeszłam po schodkach i skierowałam się w stronę huśtawki.

Nie bez stękania opadłam na nią i zaczęłam się powoli huśtać zdrową nogą. Wystarczyło mi pięć minut takiego relaksu, by zrozumieć, że rzeczywiście mogłam to uwielbiać. Siedziałam z przymkniętymi oczami, gdy moją chwilę zapomnienia przerwał trzask drzwi ogrodowych. Od razu skierowałam wzrok na wprost, jednak to nie moje drzwi ogrodowe zaskrzypiały. W tym momencie usłyszałam znajomy głos:

- Oh, jakże miło zobaczyć tu znowu moją ulubioną sąsiadkę. 

To był Kieran!

- Ojej! Nie widziałam, że tu mieszkasz.

Teraz zupełnie mi się rozjaśniło, dlaczego moja matka nie chciała, żebym wychodziła do ogrodu. Nie chciała, żeby spotkała Gibsy’ego.

- Widzę, że muszę ci jeszcze wiele poprzypominać. – zaśmiał się. –  Mogę się dosiąść czy będziemy tak gadać przez płot?
- Pewnie, chociaż nie wiem jak tu trafisz.
- Jak tam trafię?

Spytał z błyskiem w oku, po czym bez chwili zawahania ruszył na tyły ogródków, podszedł do żywopłotu, kucnął i zniknął gdzieś w krzakach. Nie minęła sekunda, gdy był już w moim ogródku. 

- Skąd wiedziałeś, że tam jest przejście?
- Bo korzystałem z niego… od urodzenia! – zaśmiał się, siadając obok mnie. – Odkąd się poznaliśmy.
- Znamy się od urodzenia?   
- Ale ty się czepiasz! – zrobił prześmiewczo oburzoną minę – No dobra, znamy się od dwudziestu jeden lat, nie wypominając –skinął głową w moją stronę – jesteś rok starsza... Z resztą sama też często używałaś tego przejścia! Jak byliśmy dzieciakami i wracaliśmy ze szkoły, to zawsze przychodziliśmy najpierw do mnie, a później wracałaś do domu właśnie tym przejściem.

Uwielbiam go za to, że nie wymaga ode mnie wiedzy, tylko od razu opowiada mi historię z przeszłości. To takie… miłe!

- Tak się swego czasu do tego przyzwyczaiłaś – dokończył opowieść  – że nawet myliłaś furtki! 

 
Myliłam furtki! Ale numer! Zaśmiałam się pod nosem.

- Gibsy, nie zgadniesz co zrobiłam wczoraj, gdy przyjechaliśmy ze szpitala… - kiedy Kieran posłał mi pytające spojrzenie, dokończyłam moją historię – Pomyliłam furtki! Już wchodziłam przez tą po lewej,  ale moja mama upomniała mnie, że nasza to ta po prawej! A byłam przekonana, że ta druga!
- Siła przyzwyczajenia. – zachichotał, a po chwili spoważniał. – Mówisz, że byłaś przekonana… jak twoja pamięć?
- Pamiętam niektóre rzeczy, ale  nie wszystko. Niestety.- westchnęłam –  Ale… - chciałam mu powiedzieć o snach, ale odpuściłam. – Eee… Jutro mam wizytę u neurologa.
- Zawieźć cię?
- Byłabym wdzięczna… Ech… Chcę moją pamięć z powrotem. Dziwnie się czuję, będąc o pewnych rzeczach przekonana, a o innych nie mając pojęcia…
- Spokooojnie – powiedział śpiewnym głosem Kieran – Będzie dobrze! – objął mnie jedną ręką i zaczął pocierać moje ramię – Masz nas!
- Dzięki, Gibsy.

Uśmiechnęłam się do niego i odruchowo położyłam głowę na jego ramieniu. Tak czułam się dobrze, swojsko… bezpiecznie. Echh, tak cholernie się ucieszyłam, że Gibsy jest tuż obok!

- A jak ci się mieszka z powrotem z rodzicami? – zapytał po chwili Kieran.
- Ciężko mi powiedzieć – zaczęłam, ciągle opierając się na jego ramieniu – wiesz, nie pamiętam jak mi się mieszkało bez nich. – zażartowałam z mojej sytuacji.
- Haha, widzę, że nie zapomniałaś, jak się sadzi złośliwe żarty. 
-No nie, hehe. Ale wracając do twojego pytania -  nie jest najgorzej. Tylko mama… mam wrażenie, że zachowuje się dziwnie… tak sztucznie…
- To znaczy? – dopytał Gibsy.
- Wiesz, np. powiedziała, że wyprowadziłam się na George’s Road, żeby mieć blisko do domu. A ja wiem, że wyprowadziłam się tam, żeby mieć blisko na stadion. I kiedy to sprostowałam to zaczęła dopracowywać historię, że to takie dwa w jednym, że blisko i na stadion, i do domu…
- Ech.. przecież…- zaczął Kieran – A, nieważne.
- Co? No powiedz. Jak zacząłeś to skończ!
- Nooo… to znaczy, to nie jest tak, że ja nie lubię twojej mamy. To bardziej ona z czasem przestała lubić mnie, ale… tak na logikę… kto się wynosi z domu, żeby mieć do niego blisko? Nikt cię stąd nie wyganiał, Ax, a jednak się wyprowadziłaś… To się kupy nie trzyma. To znaczy, nie chcę, żebyś to odebrała jako atak na twoją matkę, po prostu… no sama rozumiesz.
-  Wiem, wiem, Kieran, ja czuję, że coś jest nie tak. – pokiwałam głową – Czasami to co mówi mama, i to co mówi Nolee jest tak rozbieżne, że aż nie wiem komu wierzyć.
- A tata?
- Tata jakby stał z boku.
- Heh. To takie… do niego podobne. Ale w gruncie rzeczy jest równym gościem. Po prostu jest oszołomiony, tym co ci się stało… Jak my wszyscy… tylko każdy reaguje inaczej.
- To nie zmienia faktu, że jestem trochę przez te ich reakcje zakręcona.
- Mogę ci coś poradzić? – zapytał Kieran.
- No? – podniosłam głowę i spojrzałam na przyjaciela.
- Raczej słuchaj Nol. Ona trzyma twoją stronę. Mówię ci.
- Okej. To przydatna rada. – uśmiechnęłam się. – Masz jeszcze jakieś?
- Zapytaj tatę, czy zabierze cię na mecz. Myślę, że to też będzie dobre posunięcie. – Kieran uśmiechnął się, zabrał swoją rękę z moich ramion i wstał – No, a teraz ja muszę lecieć do roboty. Może wpadnę jutro, co?
- Bardzo chętnie sobie z tobą porozmawiam! – odpowiedziałam z radością. – A mogę ci najpierw zadać jedno dręczące mnie pytanie?
- Wal.
- Słuchaj… dlaczego „Gibsy”? Przecież to nie jest ksywa ani od imienia, ani od nazwiska. Skąd się to wzięło?
- I pomyśleć, że sama to wymyśliłaś… - pokręcił głową ze śmiechem – to od mojego imiennika, lewego obrońcy Arsenalu , Kierana Gibbsa.
-No tak. – walnęłam się w czoło – teraz to ma sens. – zaśmiałam się –  No to nie zatrzymuję cię. Leć. Do jutra.

Kieran skierował się do dziury w żywopłocie. Po chwili był już po swojej części ogródka. Kiedy wchodził do domu, odwrócił się i na odchodnym dodał:

- Tylko nie siedź tu za długo, bo zmarzniesz!

I zniknął za ogrodowymi drzwiami. Dopiero teraz, zwróciłam uwagę na to, jak wygląda Kieran. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, widziałam jedynie postawnego młodego mężczyznę. Teraz zauważyłam, że jest szczupły i ma bardzo szerokie ramiona. Sylwetka w kształcie litery V. Wygląda jakby coś trenował… może trenuje? Muszę go o to zapytać.  

To fajnie, że mieszka obok. Przy nim czuje się tak… swobodnie.
 Ta rozmowa przebiegła tak… lekko. Była taka oczywista.

Szkoda, że musiał już iść.

Potarłam ramiona i wstałam z huśtawki. Przekroczyłam próg i skierowałam się prosto do salonu. Postanowiłam zdrzemnąć się na kanapie do czasu, gdy reszta rodziny wróci.

________________________________________________________________________

... Dreamin...

Siedzę na łóżku w pokoju.
Nie wiem czyim.

Łóżko jest mniejsze niż moje. Oprócz niego stoi tu jeszcze biurko(a na nim komputer)  i wysoka komoda.

Co do pokoju… jest tej samej wielkości co mój, jednak ściany tutaj są w kolorze białym. Wszędzie walają się męskie ubrania – wypadają z niedomkniętej szafy, wiszą na krześle przy komputerze, na łóżku, na ziemi.

W kącie leży wielka torba sportowa, z której wypadają rękawice, ale nie bokserskie. Takie jak do MMA.

Jedna rzecz, która od razu zwraca moją uwagę to wiszący nad drzwiami szalik Arsenalu.

Mimo że panuje to straszny syf, czuję się tak… swojsko.
Prawie jak u siebie.

Sama nie wiem czemu, ale sięgam po jedną z koszulek i zaczynam ją składać. Kiedy T-shirt jest już złożony w kosteczkę, biorę w dłonie kolejny.
I kolejny.
I kolejny.

W tym momencie otwierają się drzwi.

Widzę kogoś, ale nie potrafię powiedzieć kto to jest.
Jego twarz jest zamazana.
Ale wiem, że ten ktoś ma jakąś ranę.
Krzywię się i mówię:

- Ożesz kurwa, kto cię tak urządził? Twoja warga wygląda jak rozdeptana dżdżownica!

„Ktoś” reaguje śmiechem.

- Zamiast prawić mi takie anty-komplementy, raczej powinnaś mnie opatrzyć.

Kładzie się na łóżku.
Ja wstaję i wyjmuję z szafki małą apteczkę.  
_____________________________________________________________________________
OD AUTORKI: Sesja prawie na finiszu, więc obiecuję, że był to ostatni raz kiedy tak długo musiałyście czekać na odcinek x) Życzę miłego czytania.
Wszelkie prośby, zażalenia czy sugestie piszcie w komentarzach x) Chcę wiedzieć co sądzicie ;)

Buuuuź :*