czwartek, 30 maja 2013

25. ... Where is my mind? ...


Where is my mind

Dreamin'

Sobota, 13 października 2012

Typowy  wieczór. Mieszkanie na czwartym piętrze w szarym bloku. Ciasny pokój, w którym baluje dziesięć osób. Jedni siedzą na kanapie, inni na stole czy nawet na szafkach, po prostu tam, gdzie znalazło się trochę miejsca, by posadzić tyłek. Głośna muzyka. Wszędzie walają się puszki, opakowania po chipsach i tym podobne, ale nikomu to nie przeszkadza. Pochłaniają jakieś resztki kanapek i Laysów, popijając je piwem. Kilka osób pali trawkę.

Norma.

Pośród tych dziesięciu osób jestem ja. Siedzę z podkurczonymi nogami na blacie biurka, w kącie. Nie udzielam się dużo, w ciszy sączę swoje piwo i zaciągam się jointem. Tępo się przyglądam tym znajomkom Matta. Pieprzone wykształciuchy, które myślą, że zjadły wszystkie rozumy. Nawet nie chce mi się z nimi gadać. Z resztą mam ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład to, jak niemiłosiernie wkurwił mnie dziś Matt, gdy jechaliśmy na imprezę.  Gdyby nie powiedział mi tego dopiero w aucie, to pewnie nawet by mnie tu nie było. Jego słowa wciąż dźwięczały mi w głowie:

„Już nigdy więcej ci nie pomogę, słyszysz?! NIGDY! Już nigdy nie będę ci zdawał relacji z tego, co zobaczyłem w aktach! Nie będę pomagał tobie i tym przestępcom! Bo tym właśnie jesteście, Ax! Jesteście przestępcami! I już dawno wszyscy powinniście siedzieć w więzieniu!!”

Zajebiście mnie to zirytowało.
Zastanawiam się czy on tak na serio.
Bo jeśli na serio to chyba nie jest tak głupi i wie, że to oznacza koniec z nami. A nawet w jakimś sensie go pokochałam. Ale powinien się domyślić, że bez mrugnięcia okiem zostawię go dla Kierana.

- Hej, Aideen, co tak przymulasz? – pyta mnie jeden z tych studencików, przyozdabiając twarz głupim uśmieszkiem.
- Posłuchaj, frajerze. Nie jesteśmy w takiej relacji, żebyś mówił do mnie per „Aideen”. – krzywię się ostentacyjnie –  I patrząc na ten twój zjebany ryj, oświadczam uroczyście, że nigdy nie będziemy. Więc bądź łaskaw, tak do mnie nie mówić, szmaciarzu, bo mnie wkurwisz.  Powtarzałam ci już milion razy, że nie masz się tak dla mnie zwracać, ale widocznie taka mała prośba, to za dużo na ten twój w chuj wykształcony móżdżek, więc mimo że jeszcze nie jesteś prawnikiem, to ja już zajebiście współczuję twoim przyszłym klientom.

Kiedy kończę zdanie część osób wybucha śmiechem, a niektórzy nawet biją brawo z aprobatą. Posyłam im wszystkim zwycięski uśmiech. Niech wiedzą kto tu rządzi. I tak w dupie mam ich aprobatę.

W tym momencie do pokoju wchodzi Matt. Idzie prosto do mnie. Znowu ma jakiś problem?
Staje obok biurka, łapie mnie za brodę, tak bym na niego spojrzała.  Gdyby nie to, że jestem na niego mega wkurzona, mogłoby to wyglądać nawet całkiem romantycznie. Żeby pokazać mu, że dalej jestem zła, uśmiecham się sztucznie.

- Co jest nie tak? – pyta mnie.

Serio, nie wiesz Mattie?  Nie udawaj półgłówka. 

Nie chce mi się nawet odpowiadać na to głupie pytanie, więc  wzruszam jedynie ramionami.
Matt, nie wiem czy gra przed tą swoją wesołą gromadką, czy serio nie kuma, ale zarzuca na mnie swoje łapsko, przytula i pyta:

- Chcesz już wyjść i jechać do domu?
- Jak będę chciała wyjść, to wyjdę. – odpowiadam hardo.
No chyba coś mu się już zupełnie pojebało w tej jego główce, że po takiej akcji jak dziś, będziemy sobie tutaj gruchać jak gołąbeczki.

Wcisnęłam resztkę jointa do puszki po piwie, odstawiłam ten zestaw na bok i zeskoczyłam z biurka. Już miałam się zbierać do drzwi, gdy nagle Matt złapał mnie za nadgarstek:

- A ty gdzie? 

Oho! Mattie się zdenerwował, że przedstawienie nie wyszło. Po tym co mi dzisiaj powiedział, mam prawo wbić mu gwóźdź do trumny i zrobić z niego głupka.

- Puść mnie, Matt, kretynie. Idę siku.

Cała scena rozbawia pozostałych, którzy wybuchają śmiechem. No i pięknie, masz za swoje. Ruszam do drzwi i słyszę, że Matt wlecze się za mną. Pewnie spalił cegłę po tym tekście o kiblu. Kiedy jesteśmy już w korytarzu,  Matthiew gwałtownie mnie obraca i pyta zdenerwowany:

- Co jest kurwa, musiałaś zrobić ze mnie idiotę przy moich znajomych? Ja się tak nie zachowuję przy tych twoich kibolach.

Ulala, Matt używa wulgaryzmów. Chyba poważnie się zdenerwował.

- Po pierwsze: sam zrobiłeś z siebie idiotę, chcąc być twardzielem. Po drugie: moi przyjaciele to nie kibole.

Chcę się obrócić , ale Matt w dalszym ciągu trzyma mój nadgarstek. Robi groźną minę i wygląda tak, jakby chciał mnie uderzyć.  Ale staram się zupełnie to olać i mówię:

- Matt, ja naprawdę chcę do łazienki, puść mnie.

W końcu puszcza moją rękę.
Gdy wchodzę do pomieszczenia i zamykam za sobą drzwi, nawet  wpada mi do głowy, by faktycznie się załatwić, ale decyduję się najpierw zrobić to, po co tu przyszłam. Z kieszonki krótkich szortów wyciągam sfatygowany telefon i dzwonię do Gibsy’ego. Po chwili słyszę już jego głos:

- Hej, co jest? Wszystko ok.?
- Taaa. – mruczę do słuchawki. W sumie nie jest ok., ale sam głos Kierana zawsze mnie jakoś tak uspokaja.
- Jak znajomkowie twojego fagasa?
- Spoko, ta banda idiotów strasznie nudzi, ale jest dużo alko i trochę zielonego. – Przez chwilę myślę o tym, czy nie powiedzieć mu o gorzkich żalach Matta, ale odpuszczam. Powiem mu później. – Niedługo będziemy chyba wracać. – poprawiam opadające mi na twarz włosy.
- Wracać? Ale autem? Któreś z was jest trzeźwe? Może lepiej jedźcie autobusem i…
- Nie panikuj.
- Ale…
- Kieran – przerywam mu – niepierwszy raz wracamy z imprezy. Poradzimy sobie. – niepierwszy raz wykręcam się tym tekstem, no ale przecież co się niby może stać?
- Mogę przyjechać. – Złoty z niego chłopak. Zawsze się tak martwi o mój tyłek.
- Matt wpadnie w furię, jak zwykle. Nie mam ochoty oglądać jak napierdalacie się po ryjach. – hahaha, dobry żarcik Aideen. Napierdalać o ryjach? Kieran mógłby zabić Matta jednym dobrym uderzeniem –  Idź spać. Zaraz stąd wychodzę. Napiszę ci eska jak wrócę.
- Tylko nie zapomnij.
- Jasne. Bye.

Rozłączając się, uśmiecham się do siebie. Może jednak nie będę sikać, ale aby zachować pozory pociągam za spłuczkę i myję ręce. Gdy wychodzę z łazienki, okazuje się, że czeka tam Matt.

- Co tak długo? – pyta mnie.

To jakiś żart? Patrzę na niego oburzona.

- Matt, zwariowałeś? Co to kurwa za pytanie?  Przepraszam, że mój pęcherz napełnił się do tego stopnia, że musiałam spędzić w kiblu tyle czasu.
- Gdybyś sikała to nie miałbym pretensji. Pewnie dzwoniłaś  do tego twojego chuligana! – podnosi głos. Cwaniaczek, trochę mnie już zna.
- Oh, daj spokój…
- Nie zaprzeczyłaś! – przerywa mi – MOŻESZ MI WYTŁUMACZYĆ DLACZEGO ZA KAŻDYM PIERDOLONYM RAZEM, KIEDY GDZIEŚ IDZIEMY, MUSISZ MU SIĘ SPOWIADAĆ?
- NIKOMU SIĘ NIE SPOWIADAM. On jest po prostu moim przyjacielem i… Z RESZTĄ, DLACZEGO JA CI SIĘ TŁUMACZĘ, TO MOJA SPRAWA DO KOGO DZOWNIĘ I JEŻELI NAJDZIE MNIE OCHOTA, ŻEBY ZADZWONIĆ DO KTÓREGOŚ Z PRZYJACIÓŁ TO ZROBIĘ TO BEZ TWOJEGO POZWOLENIA.
- TO MOŻE CZAS ZMIENIĆ PRZYJACIÓŁ, BO CI TWOI SĄ NAPRAWDĘ CHUJOWI.
- I KTO TO MÓWI? POPATRZ NA TYCH TWOICH PRZYJEBÓW!
- CISZEJ, bo usłyszą…
- NIECH USŁYSZĄ! NIE WYTRZYMAM TU ANI MINUTY DŁUŻEJ, JADĘ DO DOMU!
- Kochanie, nie, poczekaj, daj spokój. – Matt zmienia ton – Przepraszam, ale ja się tak zawsze denerwuję, kiedy chodzi o tych twoich kumpli.

Dzięki za info. W dupie to mam. Odwracam się na pięcie i wychodzę z mieszkania. W ostatnim momencie udaje mi się wskoczyć do windy, której drzwi zamykają się tuż przed nosem Matta. Sorki, jesteś zbyt wolny. Kiedy jestem już na dole, wybiegam z bloku i bez chwili zastanowienia wskakuję w starego forda. Z piskiem opon wyjeżdżam z parkingu.

 Wyjebane mam w tego Matta. Nie chce nam pomagać to nie. Niech się buja frajer.
 I tak nasz związek to była jakaś fikcja.
 I tak długo z nim wytrzymałam.
To koniec.

Potrzebuję się wygadać, potrzebuję, żeby ktoś mnie wysłuchał, żebym mogła mu posmarkać w rękaw. Albo  jakiegoś oderwania się od sytuacji, jakiejś ucieczki, o, dzikiego seksu na przykład.
Albo obu tych rzeczy na raz. W dowolnej kolejności.

No.
Czyli wszystko sprowadza się do jednego wniosku:

Jadę do Kierana.
Chuj z Mattem.


***


Leżałam na podłodze, a nade mną siedział zmartwiony Kieran. Kiedy tylko otworzyłam oczy, niemal krzyknął:

- Aideen! Aleś mnie przestraszyła! Jak się czujesz?

Usiadłam i uśmiechnęłam się szeroko:

- Zajebiście zajebiście! – spojrzałam w dal i się zaśmiałam.

Kieran zrobił przejętą minę.

- Na pewno, kochanie?
- „Kochanie-sranie” – przedrzeźniłam go i znowu się zaśmiałam – Ja pierdolę, gdybym wiedziała, że tak będzie, to pierwszego dnia w szpitalu zajebałabym sobie w łeb jakąś cegłą!
- O czym ty mówisz? – spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Mówię o tym, że pamiętam wszystko, Gibsy. WSZYS-TKO! W momencie, gdy moja głowa miała spotkanie trzeciego stopnia z podłogą, w moim mózgu zdarzyło się odzyskiwanie systemu. Czujesz to Wheeler?
-Poważnie?
- Teraz to chyba tobie się z lekka mózg zlasował.

Kieran zaśmiał się i przytulił mnie mocno.

- Wow. Wiesz, zagubiona nieogarnięta Ax była słodka, ale muszę przyznać, tęskniłem za tobą, kochanie. – pocałował mnie w czoło.
- Niech cię chuj strzeli, Gibsy, nie kończ każdego zdania na „kochanie”! Gadasz cukierkowo jak sam wiesz kto. – zafalowałam brwiami – Chyba nie chcesz być do niego porównywany?
- Absolutnie nie.  – pokręcił gwałtownie głową.
- Przyznaję, że nieźle sobie z nim poradziłam. W mojej sytuacji… Chociaż nie, zwracam honor, ty o wiele lepiej sobie z nim poradziłeś.
- Eee… najważniejsze, że to już za nami. Teraz jesteśmy my. – uśmiechnął się.
- No tak. – odpowiedziałam mu uśmiechem – Ale nie licz na bajeczny związek jak do tej pory. Miałam okres słabości, ale teraz już wróciłam, więc mam nadzieję, że rozumiesz, że mam osobowość dominującą i że będę tobą pomiatać.
- Już nie mogę się doczekać. –

Zachichotał i pocałował mnie. Ja jednak, po chwili oderwałam się od niego i powiedziałam:

- To zacznijmy  naszą starą-nową drogę życia od pierwszego rozkazu: - zrobiłam poważną minę – absolutny zakaz obczajania, flirtowania lub co gorsza pierdolenia jakiś przypadkowych laseczek. Jasne?
- Jak najbardziej. Uwierz mi Ax, tylko ciebie chcę pierdolić, do końca moich dni.
- To był bardzo słodziutki komplement.

Oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Kiedy już się wyśmialiśmy, Kieran wstał, a następnie pomógł mi zrobić to samo.

- Muszę zadzwonić do Doyle’a. Trzeba was jakoś ustawić, mieliście mały zastój.
- Eee… - Kieran się zamyślił – w sumie to ustaliliśmy, że ty nie wracasz do organizacji, a ja ograniczam udział… Mieliśmy sobie dać drugą szansę…  TY miałaś sobie dać drugą szansę…
- Drugą szansę? A na chuj mi druga szansa?  Jest dobrze tak, jak jest!

Puściłam mu oczko i skupiłam się na słuchaniu sygnału w telefonie. Gdy usłyszałam, markotny głos Doyle’a, przywitałam się:


- Się masz, stary dziadu. Nie zgadniesz co! – chwilę odczekałam, poczym odpowiedziałam mu z szerokim uśmiechem – Ax wraca do gry, Billy boy! Ax is back. 

____________________________________________________________________
OD AUTORKI: 
Moje miłe. To już koniec, to koniec Second Chance.

Bardzo Wam dziękuję za obecność - licznik wejść w momencie, gdy to piszę pokazuje liczbę 6050 (!!!)
Bardzo Wam dziękuję za to, że czytałyście i że komentowałyście. Dziękuję za wszystkie przytyki, sugestie i emocje. 
Generalnie bardzo Wam dziękuję <3 i chyba nie wyrażę jak bardzo się cieszę, że mogłam to dla Was tworzyć ;) 

Ale spokojnie, nie znikam :D Jeśli ktoś byłby zainteresowany dalszym czytaniem moich wypocin ;) to zapraszam tu: http://soohardtochoose.blogspot.com/

Stay tuned.  Już niedługo pojawi się tam małe co nieco ;) 

sobota, 25 maja 2013

24. ... Building the lego house ...



Jeszcze tego samego wieczora odwiedził mnie Kieran. Akurat układałam w szafie, kiedy wszedł do mojego pokoju. Zaprosiłam go gestem, żeby usiadł na łóżku.

- Nie będzie ci przeszkadzało, że dokończę? – spytałam. –  Mam jeszcze tylko kilka koszulek do złożenia.
- Nie, nie. – kątem oka dostrzegłam u niego lekki uśmiech –  Rób swoje, nie chcę przeszkadzać.  Chciałem tylko zapytać … eee… jak poszło?
- Tak , jak sobie to wyobrażasz. – westchnęłam – Trochę wzdychał, trochę krzyczał, trochę groził…
- Groził ci?!
- Bardziej… bardziej powiedziałabym, że nam. W sensie ekipie. Mówił, że dużo wie i takie tam. Że mogłoby to kogoś zainteresować.
- Myślisz, że mógłby coś komuś powiedzieć? – głos Kierana znajdował się teraz na granicy lęku i zdenerwowania.
- Powiedział to w nerwach, ale… ale… - odłożyłam ostatnią koszulkę i po zamknięciu szafki, usiadłam przodem do niego – No nie wiem.

Kieran przyglądał się przez chwilę mojej twarzy, a konkretnie lewej stronie, której do tej pory nie widział.

- Aideen, spójrz przez okno.
- Co?
- Popatrz w stronę okna. – wzruszyłam ramionami i przekręciłam głowę w prawo.
- Co ty masz z policzkiem?
- Jak „co mam z policzkiem”?! – zirytowałam się i dotknęłam lewej strony mojej twarzy.
- Jest zaczerwieniony na kości policzkowej… … - zobaczyłam jak jego twarz momentalnie tężeje – On cię uderzył?
- Ehmmm… - zamarłam.
- UDERZYŁ CIĘ, TAK?
- Kieran, nie reaguj pochopnie, to nieważne.
- NIEWAŻNE?! TEN SZMACIARZ ŚMIE MNIE NAZYWAĆ PSYCHOLEM, A UDERZYŁ KOBIETĘ?! – zerwał się z miejsca – TAK KURWA NIE MOŻNA! DISSUJE NAS ZA TO, ŻE SIĘ USTAWIAMY, A PÓŹNIEJ ODPIERDALA COŚ TAKIEGO?!

Wstałam i podeszłam do niego:

- Kieran, uspokój się. – złapałam go za ramiona.
- JA NIGDY NIE UDERZYŁEM KOBIETY! NIGDY!  - przez chwilę się zastanowił – No dobra, może raz uderzyłem ciebie, ale to było jak miałem pięć lat i w sumie to bardziej chciałem cię uderzyć, niż to zrobiłem, bo właściwie to spudłowałem. To się nie liczy.

Zachichotałam, słysząc tą historię. Przesunęłam moje ręce z ramion na jego szyję.

- Spokojnie Kieran, nie rób nic na gorąco. Pośpiech jest złym doradcą.
- Ok.
- Na pewno?
- Tak. Jasne. – cmoknął mnie w czoło i przytulił. – Pośpiech jest złym doradcą… - powtórzył pod nosem.


***


Dwa dni później, gdy siedziałam nad ranem przy komputerze, zadzwonił mój telefon. Nieznany numer.  

- Halo?
- Dzień dobry. Dzwonię w sprawie Matthiew Sullivana.
- Obawiam się, że raczej mnie to nie dotyczy… - odpowiedziałam ostrożnie. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
- Ale pani jest jedyną osobą zapisaną w jego telefonie jako „ICE”. Więc w takim układzie może mogłaby pani podać…
- Coś mu się stało?
- Został pobity.
- Oh! – jedyne co mogłam z siebie wydusić.
- Jeśli jednak byłaby pani zainteresowana odwiedzeniem go, proszę przyjechać pod adres…  

Chwilę pomyślałam i stwierdziłam, że może jednak pojadę  do wskazanego szpitala, zobaczyć co z nim. Po prostu pojadę, nie mówiąc o tym nikomu. 


Będąc już w szpitalu, kiedy szłam korytarzem w kierunku wskazanej sali, napotkałam po drodze dwóch policjantów rozmawiających między sobą. Udało mi się co nieco podsłyszeć:

- …Obawiam się, że ciężko go będzie złapać. Chłopak mówi, że to był jeden, ale bardzo silny napastnik. Zaatakował go, gdy wieczorem szedł do pracy, przechodził przez jakąś małą wąską uliczkę, więc monitoring odpada. Mówi, że napadnięto go od tyłu i choć bardzo się szarpali, to nie widział jego twarzy. Ma jakieś tam ślady bójki na dłoniach, więc dziwne, żeby się bił nie widząc z kim, no ale skoro mówi, że nie widział, to nie widział. Nic nie zrobimy.

Słysząc to od mijanych policjantów domyśliłam się o kim mogą mówić. Weszłam do sali. Spojrzałam na leżącego na łóżku człowieka, ale dopiero po zrobieniu kilku kroków rozpoznałam Matta. Leżał na łóżku z zamkniętymi oczami. Cała jego twarz była opuchnięta i zasiniona. Miał około 4 szwów – jeden na czole, dwa na lewym policzku i jeden po prawej stronie na żuchwie. Lewe oko było podbite, bardzo spuchnięte i zaczerwienione... mam nadzieję, że nie uszkodzono mu wzroku. Jedno z jego uszu, wyglądało, jakby ktoś je rozdeptał. Do tego miał chyba złamaną rękę i żebra owinięte bandażem. Generalnie widok był okropny. 

Podeszłam jeszcze bliżej. Matt rozchylił powiekę prawego oka, spojrzał na mnie i wychrypiał:

- Wyjdź.
- Ale Matt…
- Wyjdź. – powtórzył. – Nie znam cię.
- Nie pamiętasz mnie?
- Nie znam cię. – powiedział z naciskiem. – Nie wiem kim jesteś. Nie wiem jak się nazywasz. Nie wiem kim są twoi znajomi. Nie wiem czym się zajmujesz. Nie znam cię. Wyjdź.

Zrozumiałam, co chciał mi powiedzieć.
Odwróciłam się i wyszłam.


***


Ze szpitala poszłam do Kierana. Spodziewałam się, że będzie w pracy, jednak coś mnie tknęło, żeby zapukać do jego drzwi. 
Otworzył mi Moff. 
Z workiem lodu w rękach. 

- To twoje? - wskazałam na lód.
- Nie... Po prostu wejdź. - odpowiedział zmieszany. 

Odwrócił się od razu i zniknął w głębi mieszkania. Gdy zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, usłyszałam pytanie Moffa: 

- Chcesz browara?
- Tak.

Weszłam do salonu. Na sofie siedział Kieran. Przykładał właśnie lód do swojej prawej dłoni. Miał lekko zaczerwienioną lewą skroń i rozciętą wargę. Poza tym nie widać było po nim żadnych oznak bójki. W głowie porównałam to do widoku Matta.

Kiedy dostałam swoje piwo, usiadłam na sofie i westchnęłam:

- Zadzwonili do mnie. Byłam w szpitalu… - jako że chłopacy w żaden sposób nie skomentowali, kontynuowałam – Powiedział, że mnie nie zna, że nie wie kim jestem ja, ani moi znajomi.  I kazał mi wyjść.
- Słusznie. – mruknął z hardą miną Kieran.
- Ax, - odezwał się Moff – posłuchaj, on cię uderzył i ci groził...
-  Moff…
 - A do tego – kontynuował rudy – dostaliśmy cynk, że chce sypać. A w takim momencie to już nie chodzi tylko o nas,  chodzi o kilkunastu, kilkudziesięciu ludzi i…
- Moff, ja wiem.
- To ja chciałem to załatwić, ale Gibsy się uparł i...
- Moff, ja rozumiem. – przerwałam mu i wzięłam łyka – Nie mam do was pretensji...  Zbyt dużych. – dokończyłam po chwili.
- Uhmmm… co z nim? – spytał Moff.
- Wygląda jak psu z mordy wyjęty. 
- Pewnie jakby wpadł pod ciężarówkę, co? - powiedział rudy, w dziwnie dumny sposób. 
- Moff, kurwa! - Kieran posłał mu karcące spojrzenie - to nie zawody. Nie ma się z czego cieszyć, więc uspokój się, do chuja. 


Przez następne 20 minut piliśmy w ciszy. W takim momencie nie wiadomo było o czym mielibyśmy rozmawiać. Postanowiłam jednak przerwać to milczenie:

- Kto was teraz ustawia?

Chłopaki spojrzeli na mnie niezrozumiale. 

- Chodzi mi o ustawki. Kto został organizatorem na czas mojej eee niedyspozycji?
- Wszystkich poinformowaliśmy o twojej sytuacji i przez większość czasu nie umawialiśmy się. – odparł Moff – Dopiero 2 tygodnie temu Billy coś zorganizował, ale nie było to na, że tak powiem, twoim poziomie. Szukamy kogoś kto by się tym zajął.
- Tak sobie myślę… że może niepotrzebnie. Ja mam się coraz lepiej i już niedługo będę mogła wrócić…
- SUPER! – krzyknął Moff.
- CHYBA CIĘ POKURWIŁO! – w tym samym momencie wypowiedział się też Kieran.
- Właśnie, Ax ,to strasznie zjebany pomysł. – poprawił się Moff, zerkając na Gibsy’ego i kiwając głową.
- Słucham? – spojrzałam na niego.
- Aideen, nie ma opcji.  – pokręcił głową Kieran – Nie wrócisz do ustawek.
- Nie zachowuj się jak Matt. – rzuciłam.
- No właśnie. – odpowiedział. – Co do Matta, nie masz już pleców, jeszcze nie ogarniasz do końca własnego świata, a co dopiero organizacja ustawek. Nie. Po prostu nie.
- Wiesz, że nie możesz mi nic kazać? – westchnęłam obrażona.
- Wiem. Ale mogę powiedzieć Billowi, że się absolutnie do tego nie nadajesz i gówno będziesz miała do gadania. Ale przecież nie o to chodzi, nie?  Ugh… Ax, posłuchaj. – spojrzał na mnie poważnie. – Bądź rozsądna. Tylko o to cię proszę. Jesteś jedyną osobą, która ma szansę się od tego odciąć. Naprawdę możesz się od tego odciąć. Masz amnezję, udokumentowaną klinicznie… nikt się do ciebie nie przyczepi. Nic nie pamiętasz i tyle. Możesz zacząć nowe życie. Bez tego obciążenia. Przemyśl to, proszę. Nie decyduj się na nic pochopnie. Przemyślisz?

Pokiwałam głową.
W gruncie rzeczy, Kieran ma rację.
Muszę to przemyśleć.


***


Przez kilka następnych tygodni wszystko naprawdę dobrze się układało. Normalny (!!!!) związek z Kieranem dawał mi dużo radości i szczęścia. On naprawdę potrafi być taki cudowny. No i naprawdę do siebie pasujemy. Ale tego nie trzeba chyba nikomu udowadniać. W tym czasie dużo myślałam też nad sobą . Zdecydowałam się, że od września podejmę studia. Obiecałam też Kieranowi, że dam sobie spokój z ustawkami. On z kolei przyrzekł, że postara się ograniczyć w nich udział. Właściwie to nawet zamieszkaliśmy razem u niego.
Bajecznie.


***


Kolejny raz obudziłam się sama.
Chyba powinnam się przyzwyczaić, że w łóżku Kierana rano zawsze  jest pusto. Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Podeszłam do nich i zobaczyłam przyklejoną kartkę:
 „Dzień dobry, Moje Szczęście!
Nie wiem czy wiesz, ale dziś rocznica naszego poznania!

No dobra, nie pamiętam kiedy jest rocznica naszego poznania, ale ty tym bardziej nie pamiętasz, więc uznajmy, że to dziś. ;)
Przepraszam, że zamknąłem Cię w mojej sypialni jak w wieży, ale.. no cóż.. Mam dla Ciebie małe zadanie. Musisz znaleźć  swój prezent. Podpowiem Ci – jest w sypialni (tak, tej, w której jesteś zamknięta).
Nie znajdziesz prezentu = nie masz prezentu +bonus – zostajesz w mojej sypialni na zawsze.
Znajdziesz prezent = masz prezent, ale i tak prawdopodobnie nie wypuszczę Cię na długo z mojej sypialni.
Good Luck!
xo xo K. ”

Ale że tak z rana? Bez jedzenia? Bez kawy? Czy on zwariował???

- KIERAN!!!! KIEEEEEEERAN!!!!

Po chwili usłyszałam dźwięk kroków na schodach.

-  Dzień dobry, ptaszyno! – zachichotał – Znalazłaś już prezent?
-  Nie, dopiero się obudziłam… - powiedziałam smutno.
- A to po co mnie wołasz? Poszukaj, wtedy porozmawiamy.
-  Ale, ale, Gibsy!  Tak bez jedzenia? Kawy? Papierosa? Jak to tak?
- Wypuszczę Cię dopiero, kiedy…
- Ale ja poszukam!  - przerwałam mu – Tylko wypiję kawę i zapalę. Proszę!
- Nie, wyjdziesz dopiero jak znajdziesz prezent.
- A jeśli ci powiem, że jak mnie wypuścisz to ja się jakoś zrewanżuję… Na pewno będziesz zadowolony… Jestem o tym przekonana!

Odpowiedziała mi cisza. Pomyślałam, że może Gibsy gdzieś poszedł.

-  Kieran? Jesteś tam jeszcze?
- Przepraszam ja… ja rozważam. – zachichotałam w odpowiedzi – O nie! Tak mnie nie podejdziesz!... Chociaż… Nie! …Ale… Nie! Nie! Nie! Szukaj prezentu, ja spadam do kuchni.

I już go nie było.

Rozejrzałam się zrezygnowana po sypialni. Zaczęłam od torby treningowej leżącej przy drzwiach. Otworzyłam ją. Na samym wierzchu leżała kartka. Chwyciłam za nią. Napis głosił:

 „Kocham Cię, ale to nie tutaj. Nie doceniasz mojej kreatywności!”

To słodkie…  Chociaż nie! To bezczelne! Grrrr, Kieran jak ja cię w tym momencie nienawidzę!! I kocham. I nienawidzę. I kocham. I nienawidzę… Uznałam, że czekają mnie długie poszukiwania, więc może coś na siebie włożę. Otworzyłam stojącą szafę. Przywitała mnie karteczka:

 „Kocham Cię, ale to nie tutaj.
PS Złodziejka ubrań!”

No nieeee, teraz to ja cię bardziej nienawidzę niż kocham. Wciągnęłam jeden z T-shirtów i wróciłam do poszukiwań. Gdzie on mógł schować prezent… Byłoby mi łatwiej gdybym chociaż widziała jakiej jest wielkości… Przecież to jest sypialnia, tu prawie nie ma mebli! Zerknęłam na komodę, na której stały ramki ze zdjęciami. Podeszłam do niej i przesunęłam kilka fotografii. Wysunęła się spomiędzy  nich kolejna karteczka:

 „Kocham Cię, ale to nie tutaj.
PS Hej! To moje zdjęcia!!! Żadne z nich na pewno nie jest prezentem dla Ciebie!”

 Wheeler, jak tylko cię spotkam, osobiście cię uduszę . Totalnie zrezygnowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Może na karniszu? Stanęłam na taboreciku i gdy byłam już blisko, położyłam dłoń na jednym z szalików, w mojej dłoni pozostała kartka:

 „Kocham Cię, ale to nie tutaj. Nie przesadzaj!”

Gdzie żeś to do cholery schował?! Znowu rozejrzałam się po pomieszczeniu.  FOTEL  przy biurku! Zgarnęłam z niego ubrania, które mieliśmy na sobie wczoraj. Niestety była tam tylko kolejna karteczka:

 „Kocham Cię, ale to nie tutaj. Naprawdę myślałaś, że schowam prezent pod stertą ciuchów?”

Matko, przecież tu już nic więcej nie ma. Usiadłam na fotelu i chwilę myślałam. Jeszcze raz przyjrzałam się pomieszczeniu. Co pominęłam? Co pominęłam? ……. Łóżko? Padłam na podłogę i zerknęłam pod nie. Coś tam jest! Wyciągam rękę i przysuwam do siebie… karteczkę:

 „Kocham Cię, jesteś już całkiem blisko!”

Całkiem blisko? Mam!
Zaczęłam zrzucać pościel z łóżka. W końcu, okazało się, że pod moją poduszką (!!!!!) leżało małe pudełeczko. Rzuciłam się na mebel, złapałam za notatkę i przeczytałam ją: 

„Tadaaam! Od początku byłaś tak blisko! Genialne i proste, prawda? Nie ukrywam, że jestem zmyślny i cwany, ale czasami mój zmysł stratega zaskakuje mnie samego!
Koocham Cię!
Xo xo
 K. ”

 UGH! UGH! KIERAN!!! Jak ja cię…. Już sama nie wiem…  Zwariuję z tym człowiekiem!!! Boże jedyny, o której on wstał, żeby to wszystko zorganizować? A może w ogóle nie spał? Nie ogarniam tego człowieka! Zajrzałam do pudełeczka, w którym znajdował się delikatny, srebrny naszyjnik z małym brylancikiem. Taki jak lubię. Piękny. Od razu go założyłam!

W tym momencie usłyszałam, że Kieran wchodzi do pokoju.

- Usłyszałem hałas i tak myślałem, że ci się udało.
- Udało mi się! Udało! Jest piękny. Dziękuję, kochanie! Popatrz  jak ładnie na mnie leży.


I kiedy próbowałam się odwrócić, żeby pokazać mu jak naszyjnik się prezentuje, zaburzyłam moją pozycję. Straciłam równowagę i spadłam z łóżka, uderzając  głową o podłogę. 

poniedziałek, 20 maja 2013

23. ... I gonna find my place...



W drodze powrotnej postanowiłam wyjaśnić wszystkie wątpliwości jakich nastręczył mi Danny. Ledwo wyszliśmy z knajpy, od razu zaatakowałam Kierana:

- Musisz mi wyjaśnić wszystko o czym mówił Dan. Natychmiast.
- Wow. Powoli. Spokojnie. – wzniósł ręce w obronnym geście – Powiem ci wszystko. Obiecuję. Ale nie sądzę, żeby środek ulicy to było dobre miejsce.
-Och. No tak. Jasne.

Przez moją niecierpliwość jazda taksówką dłużyła mi się w nieskończoność. W końcu jednak dotarliśmy do domu Kierana (przecież nie będziemy  o tym rozmawiać u mnie).  Po kilku chwilach znaleźliśmy się w jego pokoju:

- DLACZEGO DANNY PYTAJĄC O NASTĘPNĄ USTAWKĘ SPOJRZAŁ NA NAS?! Dlaczego powiedział, że Matt był pomysłem? W ogóle jaki Matt ma związek  ustawkami?
- Powoli. Spokojnie. Chodź. – Kieran opadł na łóżko i poklepał miejsce obok siebie, które po chwili zajęłam  - Więc… eee... jakby ci to powiedzieć…
- Kieran, błagam – spojrzałam mu w oczy –  tylko mi nie mów, że to ty organizujesz te ustawki. Proszę. To jest taka duża odpowiedzialność. I takie duże ryzyko. Proszę, nie mów mi, że to ty. Proszę.
- To nie ja organizuję ustawki. – powiedział pewnie.
- Nie oszukujesz mnie? Proszę, tylko mnie nie okłamuj. – w odpowiedzi pokręcił głową – No to dlaczego on spojrzał na nas? Dlaczego?
- Ugh. – westchnął głośno – Naprawdę się nie domyślasz?

Przez chwilę zaczęłam myśleć i kiedy odpowiedź wpadła mi do głowy, Kieran dokończył:

- Tak, Ax, do tej pory to ty organizowałaś nasze ustawki…
-Oh shit…. Oh shit… - ukryłam twarz w dłoniach – Ugh. Tego się nie spodziewałam… Ale ja… ee.. ja się nigdy nie bałam? Czy coś?
- Ax, myśl sobie co chcesz. Że my, bijąc się jesteśmy nienormalni, szaleni, czy jacykolwiek, ale powiem ci jedno. Jesteś największym chojrakiem jakiego znam.
- Oh. Okej. To po prostu… trochę… no wiesz. Szokujące. Mogę się czegoś napić? 
- Whisky?
- Chętnie. 

Po chwili w mojej ręce znalazła się szklaneczka z bursztynowym napojem. Po kilku łykach i kilkunastu minutach milczenia próbowałam myśleć jasno i kontynuowałam moją serię pytań 

 – A Matt? Jaki z tym ma związek Matt?
- A kim jest Matt? – odpowiedział mi pytaniem Kieran.
- Moim chłopakiem?
- Przede wszystkim jest bratankiem sędziego Sullivana. Dlatego Dan nazwał go pomysłem. On był twoim zapleczem, Ax.
- Zapleczem? – zmarszczyłam brwi.
- Ehmm… bo widzisz… Grupy kiboli są poniekąd traktowane jak grupy przestępcze. –zaczął tłumaczyć –  I… Bill jest naszym szefem, a ty organizatorem… Wy tak jakby kierujecie grupą trochę przestępczą, rozumiesz? Więc…
- No tak. Więc Matt był dla mnie świetnymi plecami. – dokończyłam za niego.
- Owszem. Współpracując  ze swoim wujkiem, miał wgląd w akta, a w sytuacjach, gdy coś zjebaliśmy i nas złapali, mówił ci co wie oskarżyciel, żebyśmy mogli ogarnąć jakieś alibi. No i dzięki niemu byłaś praktycznie nietykalna, zawsze ci mówił jakie zachować środki bezpieczeństwa i takie tam… Na temat prawa wie bardzo wiele.
- Był przydatny.
- Zajebiście przydatny. – poprawił mnie Gibsy.
- Teraz to ma sens… - westchnęłam.
- Co?
- Dlaczego przez cały ten czas go akceptowaliście.
- Jaki by nie był, trzeba przyznać, że bez jego udziału prawdopodobnie wszyscy mielibyśmy zakazy stadionowe, albo i nawet byśmy siedzieli.
- Czy ja go w ogóle kiedyś kochałam? – zapytałam bardziej siebie niż Kierana.
- Nie wiem. – wywrócił oczami Gibsy – Jestem twoim przyjacielem, nie sumieniem.
- Ja nie chciałam z nim być… - mruknęłam cicho.
- Co mówisz?
- Przed wypadkiem. – dokończyłam –  Nie chciałam z nim już być. Ostatnio przypomniałam sobie, że nie przyjęłam jego zaręczyn i że chciałam go zostawić.
- Aha… - Kieran pokiwał głową.
- Przypomniałam też sobie, naszą rozmowę… i to… ekhem… i to co było później…

Kieran gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę, a jego oczy się rozszerzyły. Ja uśmiechnęłam się do niego lekko i powiedziałam:

- Wiesz, nieźle dziś wyglądasz. Ten garnitur naprawdę dobrze na tobie leży.
- Tak? – spojrzał na mnie, unosząc jedną brew – A wiesz co lepiej by na mnie leżało?
- Co?
- Ty.
- Haha. – wybuchnęłam śmiechem – Ale to było tandetne!!!
- Z moim wyglądem i tak działa, no nie?

Zrobił zarozumiałą minę i w ciągu sekundy przyciągnął mnie do siebie. Powoli zbliżył swoją twarz do mojej i delikatnie dotknął ustami moich ust. Podczas pocałunków zdjęłam jego marynarkę i rozpięłam koszulę. Kiedy zsunęłam ją z jego ramion, Kieran oderwał się ode mnie i poważnym głosem powiedział:

- Aideen, ostatnio przeszkadzała ci moja goła klata, więc jeśli chcesz to ja tu gdzieś na wierzchu mam sweter  i mogę...
- Czy ty mówisz poważnie?
- Cóż, szczerze mówiąc, uważam to za trochę perwersyjne, ale…
- OCH, ZAMKNIJ SIĘ! – przerwałam mu i zamknęłam usta pocałunkiem.  

 Kieran objął mnie i powoli rozpiął zamek mojej sukienki. Kiecka była tak długa, że żeby ją zdjąć musiałam się podnieść. Kiedy wstałam z łóżka, sukienka spłynęła do moich stóp. Niestety podziałała jak pułapka – moje stopy zawinęły się w nią i padłam jak długa na łóżko.  Z miną pod tytułem „okej, udawajmy, że nie zrobiłam z siebie idiotki” spojrzałam na Kierana. On w tym czasie położył się obok mnie i opierając się na łokciu, zerknął na mnie z szerokim uśmiechem:

- Ta. Przestań udawać, że zaplątałaś się w sukienkę.
- Bo się zaplątałam.
- Jasne. Po prostu nie wiedziałaś jak przyspieszyć akcję, więc od razu się bezczelnie wyłożyłaś na łóżko.
- UGH!

Złapałam go za szyję w celu podduszenia, jednak i to Kieran zrozumiał opatrznie, bo pochylił się nade mną i wpił się w moje usta.
Okej. Szczerze mówiąc, to rozwiązanie bardziej mi odpowiadało. Przyciągnęłam go bliżej siebie,  a jedna z moich dłoni ruszyła na poszukiwania guzika u jego spodni.


***


Obudziłam się w środku nocy. Przez moment nie wiedziałam gdzie jestem, ale szybko przypomniałam sobie co się działo w ostatnim czasie. Obróciłam się na bok i spojrzałam na śpiącego Kierana. Wydawał się taki słodki, gdy spał. Miał twarz dziecka.
 Nie mogłam się opanować – podniosłam dłoń i wierzchem dłoni przejechałam po jego policzku. 
Dobra. Przyznaję się. 
Zrobiłam tak jeszcze z 7 razy. 
Potem delikatnie, opuszkiem palca, przejechałam po linii jego brwi, po grzbiecie nosa i do tego obrysowałam usta. Potem znowu pogładziłam go po twarzy, szepcząc:

- Kocham cię.
- No już myślałem, że nigdy tego nie usłyszę. – odpowiedział mi zachrypniętym głosem.

!!!

Myślałam, że śpi!!!

Tymczasem on rozchylił powieki i z chytrym uśmiechem spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu. Nie miałam pojęcia co mam zrobić w obliczu urażonej dumy, więc odwróciłam się do niego plecami. Usłyszałam jak przez chwilę chichocze, poczym przysunął się i objął mnie w pasie.

- To było miłe. 
- Spadaj. – odparłam obrażona.

Kieran przytulił mnie jeszcze mocniej i pocałował mnie w policzek. I jeszcze raz. I jeszcze raz.

- Ja też cię kocham. – szepnął mi do ucha. – Od zawsze.

Awww. Rozpłynęłam się. To się dzieje czy mi się śni?

- Mówisz to, żeby znowu dobrać mi się do majtek? – zapytałam podejrzliwie.
- Ax. Ty już nie masz na sobie majtek.
- Fakt. –

 Oboje zachichotaliśmy, a ja obróciłam się przodem do niego. Wzięłam jego twarz w dłonie i pocałowałam czule. Właściwie skoro i tak już nie mam bielizny…


***


Obudziłam się koło 12. Uniosłam głowę i rozejrzałam się po pokoju. Kierana w nim nie było. Ze względu na to, że byłam goła, poczułam chłód. Wtuliłam się w kołdrę.
Po raz drugi obudziłam się koło 12:15. Tym razem wstałam, ubrałam koszulę Kierana i wyszłam z pokoju. Stojąc u szczytu schodów zawołałam:

- Kieran?
- O! Wstałaś już! – usłyszałam.
- Tak. Co tam robisz?
- Śniadanio-obiad.
- Kanapki?
- Śniadanio-obiad powiedziałem!
- Czyli że ty… GOTUJESZ?
- Jeszcze nie, ale właśnie się do tego zabieram! Schodzisz już?
- Skoczę tylko do łazienki i schodzę.

O la la! Będzie gotował! Muszę to zobaczyć.

Po krótkim pobycie w łazience, wskoczyłam na chwilę do pokoju Kierana i zeszłam na dół. Zobaczyłam coś, czego bym się w życiu nie spodziewała.  Gibsy stał przy stole zastawionym miskami, miseczkami i różnymi składnikami. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim leżała uciapana czymś kartka, która najwyraźniej zawierała przepis. Kieran wpatrywał się w nią intensywnie mrucząc pod nosem to, co na niej zapisano i wykonywał podawane czynności.

- 2 jajka… szklanka cukru…
- Co gotujesz?
- Niespodziewajkę. 
- Pomóc ci? – zaproponowałam, cmokając go w usta na dzień dobry.
- O nie, nie, nie. – odsunął mnie od siebie – Usiądź i patrz na mistrza kuchni.

Zajęłam miejsce przy stole i zapytałam:

- A to miały być całe jajka czy tylko żółtka?
- Co? – spojrzał na mnie przerażony, po czym przeniósł wzrok do miski – Eeee… - ze strachem w oczach błądził wzrokiem po kartce – no 2 jajka! Nie żółtka, jajka! Co mnie stresujesz?!
- Przepraszam. Już nic nie mówię. Kontynuuj. 
- No i co to teraz do tych jaj i cukru… - wrócił wzrokiem na kartkę – 4 garście mąki… - sypnął – a nie, 3 miały być, to tą jedną zabiorę – zanurzył dłoń w misce i chwycił część mikstury,  odsypując ją z powrotem do opakowania  –  ¾ proszku do pieczenia. – wsypał opakowanie –   Ale chwila… ale czego ¾ ? Opakowania? Łyżki? Szklanki? A dooobra.  Już i tak wsypałem. – podniósł wzrok i spojrzał na mnie – Stresujesz mnie trochę.
- Ja? Kieran, nie przejmuj się. Po tym jak  odłożyłeś garść mąki do opakowania, zmieszaną już z jajkiem i cukrem, jestem przekonana, że wiesz co robisz.
- Jak masz się nabijać to zamilcz. – zrobiłam ruch zasznurowania ust. – Anyway... Co dalej? Woda. Woda… teraz woda… 4/5 szklanki wody… Ale jak ja mam to do cholery odmierzyć?  - A z reeeesztą – machnął ręką – jak będzie cała szklanka to się nic nie stanie.  – zachichotałam. – Coś tu jest jeszcze napisane, ale nie mogę rozczytać. – podał mi kartkę.
– Teraz musisz to wymieszać. – odpowiedziałam. – No mieszaj, mieszaj!
-  No mieszam przecież! – odparł z pretensją, pochłonięty mieszaniem. – I co jeszcze…? – zabrał mi kartkę z przepisem –  Dodaj umieszaną wcześniej… Teraz się wkurzyłem! Przecież ja nic nie umieszałem, do chuja! Tu niby wcześniej miało być coś umieszane? Gdzie to napisano?
- Nie możesz tego teraz umieszać? – zaproponowałam.
- Nie, to miało odstać pół godzinki. – jego mina wyrażała zrezygnowanie.
- I co teraz?
- Aideen, ja… ugh…  to chyba nic z tego nie będzie… tzn. ja mogę jeszcze po próbować, ale…

W tym momencie dało się słyszeć dzwonek do drzwi.

- A kto to? – spojrzał na mnie zdezorientowany Gibsy.
- Wiesz… tak sobie myślałam nad tym jak gotujesz i…  jak wracałam z łazienki to zamówiłam pizzę. – uśmiechnęłam się przepraszająco.


***


Wieczorem w końcu znalazłam czas ( i siły), żeby spotkać się z Mattem. Tym razem nie była to już jednak kolacja (miał swoją szansę, pff), tylko mieszkanie przy George’s Road. Kiedy przekroczyłam próg, Matthiew prawie rzucił się na mnie:

- Aideen!  - kiedy mnie przytulał, ja stałam sztywno jak kłoda– Przepraszam, że wczoraj nie wypaliło! Tacy byliśmy z wujem zapracowani! Ale dzisiaj już jestem cały twój!
- Mogę usiąść?
-Jasne! – gestem zaprosił mnie na kanapę. – OCH! Nie masz już gipsu! – zauważył.
- Ta, zdjęli mi wczoraj. - niepewnie usiadłam w rogu sofy.
- To dlatego miała być ta kolacja? Ojej przepraszam, ja…
- Nie. – przerwałam mu – Nie dlatego.
- Aha, okej.  Chcesz coś do picia, słoneczko?
- Nie, dzięki. Możesz po prostu usiąść obok mnie?

Cholera. Nie spodziewałam się , że to będzie takie trudne. Nie mam pojęcia jak mam mu to powiedzieć.  Tym bardziej kiedy on tak na mnie patrzy…

- Co się dzieje? – spojrzał na mnie zatroskany – Jesteś taka poważna.

Matt, przemyślałam wszystko i nie możemy być razem
Melodramatyczne.

Matt, jesteś kłamcą mam cię dość.”
To zbyt chamskie.

Matt, nie chcę już z tobą być

- Matt… ja… eee… - WEŹ SIĘ W GARŚĆ AIDEEN! – … Matt, to koniec.
- Jaki koniec? – spojrzał na mnie oniemiały.
 - To koniec z nami. Nie mogę już z tobą być. Nie chcę.
- CO?! – wpatrywał się we mnie, a ja nie wiedziałam co zrobić.

Nagle zerwał się z sofy:

- JAK TO NIE CHCESZ ZE MNĄ BYĆ? PO TYM WSZYSTKIM CO DLA CIEBIE… CO DLA WAS… ŻARTUJESZ SOBIE?!ZRYWASZ ZE MNĄ?! A ZARĘCZYNY?
- Matt, nie rób ze mnie i z siebie idioty, oboje wiemy, że nie jesteśmy zaręczeni.
 - JA, JA, JA SIĘ DLA CIEBIE POŚWIĘCAŁEM, JA SIĘ NARAŻAŁEM…

Też wstałam i próbowałam go uspokoić:

- No nie przesadzaj, brzmisz jakbym cię wysłała na wojnę.
- JA PRZEZ CIEBIE ICH BRONIŁEM, JA… JA NIE WIERZĘ.
- Matt, proszę cię, na pewno domyślałeś się, że to się tak skończy.
- POWINNAŚ BYĆ MI WDZIĘCZNA ZA TO CO ZROBIŁEM.
- I jestem ,ale…

Matt zdawał się mnie nie słuchać.

- BEZE MNIE WSZYSCY SIEDZIELIBYŚCIE W WIĘZIENIU! WSZYSCY. NIE BĘDĘ WAS JUŻ OSŁANIAŁ! NIE BĘDĘ! I BĘDZIECIE MIELI SZCZĘŚCIE JEŚLI NIE BĘDĘ NA WAS POLOWAŁ! PAMIĘTAJ, AX, JA WIEM DUŻO!
- Grozisz nam?
-MOŻE! WIEM RÓŻNE RZECZY, KTÓRYMI RÓŻNI LUDZIE MOGĄ SIĘ ZAINTERESOWAĆ!
- Rozumiem, że jesteś zły, ale lepiej żebyś się nad tym zastanowił.
- NIE BĘDZIESZ MI JUŻ MÓWIŁA CO MAM ROBIĆ. NIE BĘDZIESZ MNĄ POMIATAŁA!
- Matt, o co ci teraz…
-WIEM, CO ROBIŁAŚ ZA MOIMI PLECAMI, NIE JESTEM IDIOTĄ.ALE JA CIĘ KOCHAM, WIESZ? I BYŁEM NA TYLE ZAŚLEPIONY.. .TAKI ZAŚLEPIONY…  SAM SIĘ DZIWIĘ JAK MOGŁEM UDAWAĆ, ŻE NIE WIDZĘ JAK SIĘ KURWISZ Z TYM TWOIM PSYCHOLEM! ALE NAJWYRAŹNIEJ NIE BYŁ NA TYLE DOBRY, ŻEBY Z NIM BYĆ, CO?

Nie wytrzymałam.

Uderzyłam go w twarz.

A on mi oddał.

Wyszłam. 


.

środa, 15 maja 2013

22. ... Time for changes ...




Tak jak obiecałam chłopakom, postanowiłam jak najszybciej porozumieć się z Mattem.

Porozumieć, pfff.

Rzucić go.

 Nazywajmy rzeczy po imieniu.

Już następnego dnia zaprosiłam go na wieczór na kolację. Nie chciałam żeby to się odbyło w jakimś przedszkolnym stylu, że napiszę mu smsa, czy coś takiego. Chciałam to zrobić tak, jak to powinno wyglądać. Jak dama.

Hahahha, taaaa, można w ogóle kogoś rzucić „jak dama”? Co ja pierdolę.

Anyway, zarezerwowałam stolik. Kiedy pani przyjmująca zamówienie  zapytała mnie o stylizację proponując: „romantyczny wieczór”, „urodziny”, „impreza gratulacyjna” itp. poprosiłam o „romantyczny wieczór”.

Co za paradoks. Poproszę <<romantyczny wieczór>>, bo zamierzam rzucić mojego chłopaka.


UGH.


***


W międzyczasie musiałam udać się do szpitala na kontrolę.  Okazało się, że moja kość strzałkowa już się zrosła! Lekarz zdjął mi gips, ale kazał nie nadwyrężać nogi i dalej chodzić o kulach. Stwierdził, że jeżeli siniaki będą ładnie schodziły to może po dwóch, trzech tygodniach będę mogła już normalnie chodzić! Bardzo mnie ucieszyła ta wiadomość!
Od razu zadzwoniłam do Kierana, który oczywiście stwierdził, że nie mogę tłuc się komunikacją miejską i w ogóle dlaczego ja mu nie powiedziałam, że przecież by mnie zawiózł. Zdeklarował się, że przyjedzie i że mam na niego poczekać. Po niecałych 20 minutach był już na miejscu. Po przywitaniu się, ruszyliśmy w stronę schodów/windy. Gibsy nastawił się już na schodzenie klatką, ale chyba zapomniał, że zdjęcie gipsu nie czyni mnie w pełni sprawną.

- Wheeler, ja się nie mogę nadwyrężać, ledwo zdjęli mi gips. Jedźmy windą.
- Ale my nigdy nie jeździmy windą… - mruknął Kieran.
- Oj, ty i to twoje dbanie o kondycję! – wywróciłam oczami – Jeśli jeden raz w życiu pojedziesz windą, nic ci się nie stanie.

Podeszłam do metalowych drzwi i wcisnęłam przycisk przywołujący dźwig. Chwilę później znaleźliśmy się już wewnątrz. Czując, jak suniemy w dół zerknęłam na Kierana i mruknęłam z wyrzutem:

- Widzisz jak fajnie?
- Yhyym. – mruknął obrażony.

Klika sekund później winda zatrzęsła się i stanęła. Spojrzałam w sufit:

- Poważnie? – stęknęłam, kręcąc głową.

Zerknęłam na tablicę guzików. Wybrałam ten oznaczający wezwanie pomocy.

- No i masz, jeszcze spóźnimy się do pracy…

Zirytowana zerknęłam na Kierana, który, jak się okazało, stał w kącie i usilnie wpatrywał się w swoje buty. Na jego twarzy malowała się mina, której chyba jeszcze nigdy nie widziałam. Zauważyłam też, że jego oddech przyspieszył.

- Kieran, co jest? 
- Bo… - głęboki wdech – bo… - głęboki wdech – Bo my chodziliśmy… - głęboki wdech – chodziliśmy po schodach…  - głęboki wdech – nie dla kondycji… - głęboki wdech – tylko… tylko dlatego, bo… - głęboki wdech – bo… bo… bardzo… - głęboki wdech – ale to bardzo… - głęboki wdech – nie lubię wind. – głęboki wdech.– Bo ja… - głęboki wdech –  mam taką trochę klaustrofobię. - głęboki wydech.
- Masz co?! – krzyknęłam zaskoczona.

No pięknie. Właśnie utknęłam w windzie z moim przyjacielem, który ma „taką trochę” klaustrofobię. Czy może być gorzej?!

- Bardzo, bardzo, ale to bardzo bardzo nie lubię małych zamkniętych pomieszczeń. – wysapał.
- To dlaczego wsiadłeś do tej pieprzonej windy?!
- Bo nie możesz się przemęczać!
- Ta, pewnie, zwal to na mnie!
- Oczywiście, że tak zrobię, bo to dla ciebie tu wsiadłem! … Dzwoniłaś już po pomoc?

Czy mi się zdaje, czy jego głos jest o 2 tony wyższy?

- Nacisnęłam guzik pomocy. – odpowiedziałam.
- Tam na pewno podany jest jeszcze numer alarmowy. – Gibsy próbował mówić spokojnie, ale widziałam, że ogarnia go panika. – Podaj mi go. – poprosił, wyciągając telefon. – KURWA, TU NIE MA ZASIĘGU!!!
- Spokojnie, Gibsy.
-POMOCYYYYY!!!
- Kieran, spokojnie – odłożyłam kule, podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na ramieniu – spokojnie, powolutku, oddychaj.
- Oddycham. – skwitował, biorąc kolejny głęboki wdech – Przecież oddycham! – rozejrzał się o windzie – Aideen , tu nie ma wentylacji!!!
- Spok…
- UDUSIMY SIĘ!!!
- Obiecuję ci, że się nie udusimy. – pogłaskałam go po plechach – Oddychaj sobie swobodnie.
- Może lepiej oszczędzać powietrze? – próbował spłycić swoje wdechy – A jak nam go zabraknie?
- Na pewno nie zabraknie. – miałam wrażenie, że Kieran zamienił się w duże dziecko – Możesz sobie oddychać tak głęboko jak chcesz.
- Chyba mam zawał. – przyłożył dłoń do swojej klatki piersiowej.
- Nie masz żadnego zawału. Spokojnie. Zaraz ktoś do nas przyjdzie.
- Ile mam czekać?! – podszedł do drzwi i uderzył w nie z całej siły –  No ile?! Niech już ktoś tu przyjdzie, no!!! – odwrócił się do mnie – Aideen, no zrób coś, no, nie stój tak!
- A co ja mam zrobić? – spojrzałam na niego zdezorientowana.
- No nie wiem, dachem wyjdź, na filmach tak robią.
- Przecież ja nie sięgnę.
- Ja cię podsadzę! – powiedział to z takim entuzjazmem, że z całą pewnością byłby skłonny to zrobić.

W tym momencie usłyszeliśmy głosy zza drzwi.

- Halo? Halo?
- PANIE! POMÓŻ NAM PAN! UTKNĘLIŚMY! – Kieran zareagował błyskawicznie.
- Już zaraz otworzę państwu drzwi.

W tym momencie usłyszeliśmy, że coś zaczyna się dziać z drzwiami. Gibsy wpatrywał się w nie jak zaczarowany, oddychając coraz głębiej.

- Aideen, co on się tak kurwa obija, no? – irytował się.
- No podejrzewam, że to nie jest takie proste, te drzwi są metalowe. – tłumaczyłam – Ale spokojnie Kieran, już ktoś nam pomaga, jest ok.
- No ale kurwa mać, na pewno ma jakiś sprzęt, no ile można czekać. – zwrócił się do mnie, po czym dodał jeszcze do drzwi – PANIE, POSPIESZ SIĘ PAN! – zaczął krążyć po windzie – No ile to może jeszcze trwać, ile to może trwać, ile to może trwać…
- Kieran! – zatrzymałam go i złapałam jego twarz w moje dłonie – Zaraz stąd wyjdziemy. – patrząc mu w oczy, mówiłam terapeutycznym głosem – Nie panikuj. Uspokój się. Jeszcze chwilkę. Jak będziesz tak krzyczał, to ten człowiek też się stresuje. A to wydłuża jego pracę. Pozwól mu pracować. Spokojnie.

Kieran lekko się uspokoił i wtulił się w moje ramię. Nawet mnie rozczuliła ta jego panika i bezbronność. Kto by pomyślał, że taki duży facet, może się czegoś tak bardzo bać. Pogłaskałam go po głowie.

 W tym momencie drzwi rozsunęły się z trzaskiem, a mężczyzna powiedział, że możemy wyjść. Jako że zatrzymaliśmy się między piętrami, musieliśmy zejść na niższy poziom. Pierwszy z windy wyszedł Kieran, a później z jego pomocą, na holu znalazłam się ja i moje kule.

- Dziękujemy panu bardzo. – uśmiechnęłam się do pracownika obsługi.
- Proszę. Nie musieli jednak państwo tak krzyczeć. – mężczyzna posłał lekko poirytowane spojrzenie Kieranowi.
- Wie pan jak to jest – z twarzy Gibsy’ego znikły wszelkie ślady niedawnego strachu – mała przestrzeń, kobieta mi zaczęła panikować – ACH TAK! Co ty nie powiesz! – więc starałem się zrobić co mogłem.
- Pewnie, jasne, rozumiem. Ludzie to nieraz panikują jak im się winda zatnie. Także no, miłego dnia!
- Do widzenia! – odpowiedzieliśmy równocześnie.

Kiedy wychodziliśmy ze szpitala spojrzałam z ukosa na Kierana:

- Kobieta ci zaczęła panikować, huh? Chyba twoja wewnętrzna kobieta. Kobieca strona, o.
- Oj, nie czepiaj się. – machnął ręką. – To jest choroba, okej?
- Skoro to choroba, to dlaczego nie powiedziałeś panu prawdy? – zachichotałam.
- Słuchaj Aideen – Gibsy próbował zrobić groźną minę, co właściwie jeszcze bardziej mnie rozbawiło – Co się stało w windzie, zostaje w windzie. Jasne?
- Tak jest! – zasalutowałam, poczym dodałam – Przytulić cię?
- Spieprzaj! – odwrócił się na pięcie i ruszył do samochodu.
- Kieran, czekaj! KIERAN! Mi dopiero zdjęli gips, ja nie mogę tak szybko chodzić! KIERAN! PRZEPRSZAM, NOOO!!!!



***



Wieczorem, już przed 7pm znalazłam się w restauracji. Matt miał dojechać z kancelarii swojego wujka, bo coś tam z nim robił. Kelnerka uprzejmie zaprowadziła mnie do stolika i zapytała czy coś podać. Dziwnie się na mnie patrzyła, więc powiedziałam jej, że czekam na kogoś i na razie poproszę wodę. Uśmiechnęła się zawodowo  i odeszła.

O 7:15 Matta ciągle nie było. Siedziałam coraz bardziej zrezygnowana, ze świadomością jak marnie muszę wyglądać , siedząc sama przy stoliku w stylizacji „romantyczny wieczór” , w długiej wieczorowej sukience (żeby zasłaniała opuchniętą nogę), z kulami przy boku. Pięć minut później odezwał się mój telefon. To Matt.

- Halo?
- Cześć, Aideen, słoneczko. Ja cię przepraszam serdecznie, ale ja się chyba dziś nie wyrobię, wuj mnie tu trzyma, ciężko pracujemy.

CZY TY SOBIE, DO CHUJA, ŻARUJESZ?!

- Jak to? Nie możesz mu powiedzieć, że musisz wyjść?
- Aideen, kochanie, wujek nie lubi kiedy się mu odmawia…

ON SIĘ GO KURWA BOI!  WIEDZIAŁAM!!! PIERDOLONY TCHÓRZ!!!

- Ale Matt, ja tu siedzę…
- Przepraszam – przerwał mi – muszę kończyć. Spotkamy się może jutro, co? Dogadamy się jeszcze. No nic, lecę. Buźka. Pa.

To są chyba jakieś jaja. Właśnie zostałam wystawiona. Cudownie. Rozejrzałam się zrezygnowana po sali. Co ja mam teraz zrobić?!

Spojrzałam na telefon w mojej dłoni. Mam tylko jedno rozwiązanie dla tej marnej sytuacji. Wybrałam numer Kierana i poprosiłam, żeby przyjechał.

Kelnerka po raz kolejny do mnie podeszła. Jej mina mówiła „O Lol, od półgodziny siedzisz tu sama, kaleko, jakże mi przykro.” Tym razem zamówiłam dwie butelki wina. Niech sobie nie myśli, głupia menda, że mnie ktoś wystawił. To znaczy wystawił mnie, ale ona nie musi o tym wiedzieć, tym bardziej, że za chwilę będzie tu kawał chodzącego seksu.

Okazało się, że chodzący seks przyjechał w kawałkach. Czterech. Patrzałam jak w kierunku mojego stolika, idą ubrani w garnitury Kieran, Moff, Danny i Billy. Trzeba im przyznać, robili wrażenie. Stanęli nade mną z filmowymi uśmiechami. W przeciągu sekundy pojawiła się obok nich kelnerka. Z oczami wielkości pomarańczy przyglądała się moim chłopcom, a Bill zwrócił się do niej:

- Przepraszam, możemy prosić o jeszcze 3 krzesełka?
- Eee… oooo….yyy… oczywiście. – odwróciła się i dała znak koledze kelnerowi, by przyniósł brakujące stołki – To znaczy przepraszamy za taką niedogodność, że stały tu tylko dwa krzesła,  ale stolik został zamówiony w stylizacji „romantyczny wieczór” i nie spodziewaliśmy się, że to większe spotkanie i…
- Ależ to jest romantyczny wieczór. – przerwał kelnerce Danny – Nasza kochana, zapomniała dodać, że jesteśmy dość.. niekonwencjonalnym związkiem.

Oczy dziewczyny, o dziwo, urosły jeszcze bardziej. Jeszcze chwila i wyskoczą jej z orbit.

- Oj tak, nasza królowa ma teraz trudny moment, jeden facet to za mało. – dodał Moff, potakując.
- Ale, z resztą nie ma się co dziwić, że tak piękna kobieta potrafi utrzymać przy sobie czterech mężczyzn. – zakończył ich wywód Kieran.

JAK JA WAS KOCHAM, CHŁOPAKI, OMG, SŁOWA TEGO NIE OPISZĄ!!!!

Kelnerka miała minę, jakby zaraz miała zemdleć. Stała z rozchylonymi ustami i przyglądała się moim chłopcom. Była w takim szoku, że to koleś, który przyniósł brakujące krzesła, przyjął od nas zamówienie. Tymczasem chłopaki rozsiedli się przy stoliku, czekając na jedzenie. Od mojej lewej siedzieli Danny, Billy, Moff i po mojej prawicy – Kieran. Rozmowę zaczął Dan. Złapał mnie za nadgarstek, uśmiechnął się szeroko i powiedział:

- No, laleczko, w końcu się widzimy. Nie wiem czy wiesz,  ale to ja, Danny, twój najlepszy przyjaciel – tu dało się słyszeć prychnięcie Kierana, ale Connoy wcale się nie zraził i kontynuował  – Uwielbiasz ze mną spędzać czas i mimo że oboje jesteśmy w związkach, czasem lądujemy w łóżku, więc może dziś, po tej kolacji pojedziemy do ciebie…
- Danny, ty pieprzony zwyrolu. – skomentowałam, z uśmiechem patrząc mu w oczy.
- Ej – rozejrzał się zdezorientowany po kumplach – mówiliście, że ma zanik pamięci!
- Prawie wszystko już nadrobiła. – zaśmiał się Kieran.
- Cholera! – wywrócił oczami Danny – Nie mogę uwierzyć, że ominęła mnie cała jazda z tą twoją amnezją. Naopowiadałbym ci takich rzeczy, a i przekonał do takich, że ugh! – poprawił się na krześle – Aż samo myślenie o tym mnie jara.

Wszyscy wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Acchhh, tego potrzebowałam. Moich kumpli. Zrobiło się jeszcze milej, gdy dotarło do nas nasze jedzenie. Pokrótce wytłumaczyłam chłopakom jak to się stało, że się w ogóle tutaj znaleźli. Nie obyło się bez komentarzy.

- Aideen, to twoja decyzja, myślę, że chyba dobra. – skomentował Bill.
- Masz rację Ax, kopnij leszcza w dupę. Nie wierzę, że miał taką laskę jak ty przez cztery lata! – dodał Moff.
- Powiem wam szczerze– wtrącił Danny – że to był dobry pomysł, ale na jakiś czas. Ja na twoim miejscu, Ax,  już po miesiącu wycofałbym się z tego gówna. Naprawdę cię podziwiam za te 4 lata. Ale właśnie! – podniósł widelec – Powiem wam, że Aideen z czystym sercem może tego zjeba rzucić jak ostatnią szmatę, bez ciśnień, mówię wam. Widzicie, okazało się, że przyjaciółka mojej Claire, wiecie ta ruda Michelle, z którą kiedyś kręcił Kieran, ona ma teraz takiego narzeczonego, Scotta, który ponoć dostał się na aplikację do wspólnika starego Sullivana. Kurwa, do końca moich dni będę go nienawidził, za to że mnie udupił… Anyway, ten koleś, Scott, jest bardzo spoko, wydaje mi się, że można go wkręcić w interes,  więc o zaplecze nie ma się co martwić.

Zaplecze? Interes? Matt to był pomysł? O CZYM ON MÓWI?!
Niestety równie szybko jak temat się zaczął, został zakończony przez Billa.

- O interesach pogadamy później, dobra Dan?
- Jasne, jasne.  Tylko jeszcze jedno pytanie – spojrzał w kierunku moim i Kierana – Na kiedy się ustawiamy, co?
- DANNY, mówię, że o interesach pogadamy później. – powiedział z naciskiem Bill.

DLACZEGO DAN  POWIEDZIAŁ TO W NASZĄ STRONĘ????

- Lepiej pogadajmy o ostatnim meczu Gunners. – wesoło zmienił temat Moff – Ludzie przyznacie, zajebista kwestia, wygrana z Montpellier, a do tego brameczka Wilshere’a, Ax musiałaś być w niebie.
- Ta, jasne. – uśmiechnęłam się do niego – Jack is back.
-Dokładnie! Back for good. – zachichotał Moff –  No a ten, ee…  Jakie przewidywania na Aston Villę?

Zajęliśmy się debatowaniem o następnym meczu Arsenalu, ale w mojej głowie ciągle krążyły kolejne kwestie do rozwiązania. Na co Matt był pomysłem? Czy mówiąc „interes” chłopaki mają na myśli ustawki? Jaki ma z tym związek Matthiew? I przede wszystkim – dlaczego z pytaniem o następną ustawkę Danny skierował się  w stronę moją i Kierana? A może on nie skierował się w naszą stronę? 
Może tu chodziło o Kierana? 
CZYŻBY KIERAN BYŁ ORGAZNIATOREM?!

_________________________________________________________________
OD AUTORKI: Oto i kolejny odcineczek ;) Jak zwykle proszę o komentarze, sugestie, zażalenia. :D
Mam nadzieję, że się podoba, zbliżamy się do momentu... że tak powiem kulminacyjnego ;) 

ENJOY. ;*

piątek, 10 maja 2013

21. ... You're fine, so fine ...


Mmm jak dobrze obudzić się w męskich ramionach.

Chwila.

W jakich ramionach?!

Rozchyliłam powoli oczy i kiedy mój wzrok napotkał klatkę piersiową Kierana, przypomniała mi się wczorajsza rozmowa.

No tak. Musiał zerwać mi się film.
Tabletki + wódka + piwo faktycznie mogły nie być najlepszym połączeniem.

Korzystając jednak  z tego, że już tu leżę, odsunęłam się od niego na kilka centymetrów, żeby popodziwiać widoki.

Mój wzrok wędrował od jego mięśnie brzucha, które z tego co pamiętam zdarzyło mi się kiedyś liczyć, przez kolorowe bokserki, aż do umięśnionych nóg. Cokolwiek bym miała myśleć o ustawkach i bójkach, to jedno muszę przyznać – trenowanie sztuk walki ładnie go wyrzeźbiło. Miałam ogromną ochotę go dotknąć, ale bałam się, że go to obudzi. Więc zapobiegawczo, tylko podziwiałam.

No i kiedy tak leżałam, chłonąc widok każdego skrawka jego ciała, usłyszałam nad swoją głową:

- Fajny jestem, nie?

Odchyliłam brodę i spojrzałam na zaspanego Kierana, który uśmiechał się dumnie.

- Hę? – zapytałam.
- Mam fajnie zbudowane ciało. – rozwinął myśl – Przecież widziałem jak się przed chwilą wpatrywałaś we mnie. Mam cię! Ale spoko, przywykłem do komplementów, więc możesz spokojnie przyznać, że jestem fajny. No, jedziesz.
- Pffff. – prychnęłam. To, że jest fajny to jedna sprawa, ale wygłaszanie mu tego w twarz, to zupełnie co innego.
- No przyznaj, że jestem fajny! – naciskał – No mów! – pokręciłam głową – Okej, nie chciałem tak postępować, ale same tego chciałaś.

Nie zdarzyłam mu nawet posłać pytającego wzroku, bo w ułamku sekundy spadł na mnie grad łaskotek. Zaczęłam się śmiać jak szalona. Oczywiście ze złamaną nogą nie miałam praktycznie żadnych szans, żeby się obronić. A co więcej, skurczybyk dobrze wiedział, gdzie łaskotać, żeby osiągnąć efekt.  

- Przestań już! – krzyczałam.
- Nie, dopóki nie przyznasz jaki jestem fajny! – odpowiedział.
- Kieran, błagam! Posikam się!!! – uderzyłam trochę w groźbę, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. W końcu, nie wytrzymałam – Okej! Jesteś fajny! Słyszysz? Jesteś fajny!

Opadliśmy zmęczeni na poduszki, ja próbując uspokoić oddech, on z uśmiechem triumfu. Obróciłam głowę w jego stronę i okazało się, że on równocześnie, zrobił dokładnie to samo. Posłałam mu lekki uśmiech. Jemu duma nie schodziła z twarzy. I z taką właśnie zarozumiałą miną powiedział do mnie:

- Całuję też fajnie.

Po tych słowach Kieran przyciągnął mnie bardzo blisko siebie. Intuicyjnie przymknęłam oczy i po chwili poczułam dotyk jego ust na moich wargach. Całował mnie czule, gładząc dłonią po plecach, a ja objęłam go za szyję.

I w tym momencie… zadzwonił telefon.

Kieran niechętnie oderwał się ode mnie i mrucząc w moim kierunku „sorka”, oderwał połączenie.

- No siema, co jest? … O KURWA! Jasna rzecz, lecę stary!

Gibsy zerwał się z łóżka, rozglądając się po pokoju:

- Sorka Ax, ale ja od 40 minut powinienem być w pracy! – rzucił do mnie przepraszająco.
- O kurcze, przepraszam, że ci tak nabałaganiłam  w planach.
- Spoko, mogłem ustawić budzik. – biegał po pokoju jak dziki – Moja wina, że taki ze mnie nieogar.
-  „Nieogar”. – zaśmiałam się, po czym dodałam już poważniej – Kieran?
- Tak? – posłał mi pytający wzrok, próbując włożyć w jeansy lewą nogę.
-To są moje jeansy. – zachichotałam.
- Oj!  – rzucił je na łóżko i dopadł do spodni przewieszonych przez krzesło.  – Ja… eee… przepraszam, że tak wyszło, ale… eee…
- Okej. – powiedziałam spokojnie – Dokończymy później.

Po tych słowach, Kieran zamarł na chwilę, wpatrując się we mnie, po czym uśmiechnął się szeroko. Zapiął rozporek, zarzucił na siebie jakąś bluzę i rzucił:

- Już ci tłumaczyłem jak się stąd wydostać.  Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Lecę. Pa!

Wypadł z pokoju i słyszałam jak zbiegał po schodach.

Opadłam na poduszki.
Nie wiem czy robię dobrze.
Może znowu niepotrzebnie mieszam sobie w głowie.
Ale jednego jestem pewna.
Nie mogę się już doczekać  tego „później”.


***


Kiedy wróciłam do domu, miałam sporo czasu, żeby dumać nad tym wszystkim co powiedział mi Kieran. Chociaż właściwie nie było nad czym dumać. Prawda była taka, że uwielbiam chłopaków i chcę z nimi spędzać czas. No i przecież wcześniej, „starej Ax” , nie przeszkadzało to kim są. Instynkt podpowiadał mi, że nie ma po co się od nich odsuwać, skoro ich lubię.
Zgoła co innego podpowiadał mi za to w kwestii Matta. Krew mnie zalewała na samą myśl jak dałam się wkręcić, jak łatwo dałam się zwodzić. I głupia wierzyłam w to, co mi mówił. Plułam sobie w brodę, że w jakiś sposób mi się spodobał, że się nim zainteresowałam. Powinnam od razu zauważyć, że jeśli moi kumple tak go nie lubią, to musi być z nim coś nie w porządku.
Chociaż z drugiej strony przecież oni go przez cały czas akceptowali… Tego jeszcze nie rozgryzłam. Ale wiem, że już niedługo powinnam zakończyć moją znajomość z Matthiew.


***


Wieczorem znowu wybrałam się z Moffem i Kieranem na spacer. Nie miałabym nic przeciwko, żeby to stało się naszą tradycją. Lubię te wypady.
Gibsy najwyraźniej wyjaśnił Moffinowi, że już wszystko wiem na temat ich hobby, bo rudy wyglądał na wyraźnie zadowolonego i spokojniejszego. Kiedy szliśmy wolniutkim krokiem wzdłuż Tamizy, wyznał:

- Nawet nie wiesz jak mi lżej, z myślą, że już o nas wiesz. – posłał mi uśmiech Moff, po czym spoważniał  – Ej, czekaj, to zabrzmiało dziwnie.
- Nie no, coś ty, Moffinku – Kieran uwiesił się na jego ramieniu i uśmiechnął się zalotnie – to świetnie, że nie musimy się już ukrywać.
- A spierdalaj, zboku. – odsunął się od niego rudzielec.
- Głupki. – zaśmiałam się.
- Ale dalej nas lubisz, prawda? – dopytywał Moff.
- Myślisz, że poszłabym z wami na spacer, gdybym was nie lubiła?
- Nie wiem… - podrapał się po głowie –  mogłabyś na przykład bać się nam powiedzieć, że nas już nie lubisz…
- Eee… - zrobiłam zlęknioną minę – Masz mnie. To chyba teraz już mogę… - odwróciłam się od nich, tak jakbym chciała odejść.
- NIE! – krzyknął poważnie zasmucony Moff – No co ty, Aideen, przecież byśmy ci nigdy nic…

Ja i Kieran wybuchnęliśmy śmiechem.

- Żartowałam, głuptasie! – wyjaśniłam.
- Żesz kurwa – rudy złapał się za serce – ja się serio przejąłem.

Spojrzałam na kumpla, który wciąż trzymał rękę na swoim torsie. Dalej nie chciało mi się wierzyć, że on byłby w stanie kogoś pobić. Tak pocieszny rudy człowieczek?   

- A może skoczymy do sklepu po jakieś piweczko? – zaproponował Moffin.
- O! Dobry pomysł!  – zgodziłam się – I chipsy!
- Na kacyk jak znalazł. - zachichotał Kieran, zerkając na mnie. - Okej, to wy idźcie do tego spożywczaka – machnął w stronę rzędu niskich budek – a ja tu sobie zapalę. –  bez czekania na nasz komentarz wyciągnął paczkę papierosów.

Ja i Moff wzruszyliśmy ramionami i poszliśmy do sklepiku. Jakieś pięć minut później, kiedy zapłaciliśmy już za zakupy i pakowaliśmy je siatki, kątem oka zauważyłam jakieś zamieszanie na zewnątrz. Z opóźnieniem dotarło do nas, że to Kieran bije się z dwójką jakiś kolesi. Czym prędzej dopadliśmy do drzwi wyjściowych, ale kiedy wyskoczyliśmy przed sklep, napastnicy już uciekali. Kieran tymczasem opierał się dłońmi o kolana i dyszał ciężko.  

- O mój Boże! – krzyknęłam przerażona.

Moff zerwał się i podbiegł do Gibsy’ego. Ja dotarłam do nich z lekkim opóźnieniem.  Gibsy, z zamkniętymi oczami, ciągle opierał jedną z dłoni na kolanie, drugą zaś trzymał się za bok. Przestraszyliśmy się. Moff poklepał go po plecach:  

- Kieran?  Kurwa, Kieran! – lekko szturchnął go w ramię – Zasadzili ci kosę czy co? Powiedz coś, kurwa!

Gibsy powoli rozchylił powieki. Spojrzał na nas i oderwał dłoń od swojego boku (na szczęście nie było tam żadnej plamy, więc nikt "nie zasadził mu kosy") . Powoli wzniósł dwa palce i powiedział zachrypniętym głosem:

- Dwóch, ziomeczki. Dwóch na jednego.

Moff przez chwilę przyglądał się przyjacielowi i wybuchnął śmiechem:

- Ja pierdole! Pieprzony gladiator. – pokręcił głową, wpatrując się w Kierana – Jesteś, kurwa, niezniszczalny.
- Wiadomka! – Gibsy zrobił dumną minę –  Takie z nich cwaniaki, że przyszli we dwóch. Nie wiedzieli na kogo skaczą. Widzieliście? – powiedział, śmiejąc się – Spieprzali, aż się za nimi kurzyło!

Przez cały czas przyglądałam się zszokowana moim przyjaciołom, jednak w końcu udało mi się wyjąkać w kierunku Kierana:

- Nic ci nie jest?
- Przyznam, trochę jestem obolały. – złapał się za lędźwie – Ten wyższy zajebał mi w nerkę. Mam nadzieję, że będę sikał normalnie…  Ale generalnie wszystko w porządku – uśmiechnął się szeroko – patrz, nawet zęby mam wszystkie. – … ta i wszystkie przekrwione. 
- Mówiłeś, że raczej nie bijecie się poza ustawkami. – powiedziałam z wyrzutem.
- To nie byli kibice, Ax. – od razu wyjaśnił Gibsy, ciężko wzdychając.
- A kto to kurwa był? – zirytowałam się.
- Dobre pytanie. Ja też nie wiem. – rzucił z pretensją Moff.
-Taki koleś i jakiś jego kumpel. – Wheeler splunął krwią –  Poznałem dziewczynę tego czarnego jakiś tydzień temu na imprezie. Tyle że ona zapomniała mi powiedzieć, że jest jego dziewczyną. To znaczy powiedziała mi, ale trochę za późno.
- To znaczy? – nie zrozumiałam.
- Za późno to znaczy powiedziała mi wtedy, jak rano przed pracą przyszedł do niej niespodziewanie, a ona kazała mi spieprzać przez okno sypialni.

Moff i ja spojrzeliśmy na siebie, po czym wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

- Bardzo kurwa śmieszne. – powiedział obrażonym głosem Gibsy. – Chodźmy na chatę, nie będę ludzi straszył obitym ryjem.

Gdy ruszyliśmy w stronę domu Wheelera, tak naprawdę dopiero dotarło do mnie za co on dostał po łbie.

Przespał się z laską jakiegoś typa!

Poczułam coś jakby ukucie zazdrości.

BOŻE, CO JA TERAZ ODPIEPRZAM!
Przecież ledwo co się pogodziliśmy, a raczej to ja dałam mu szansę się wytłumaczyć… trzy tygodnie ze sobą nie rozmawialiśmy… a ten pocałunek to zdarzył się dziś rano i… no i to, że może coś tam się między nami przez ten cały czas działo, to nie znaczy, że on miał żyć w celibacie do końca świata. Przecież to ja go odtrąciłam! To ja go odizolowałam, a on… to wolny chłopak, normalne, że cieszy się życiem i dobrze się bawi.

Ale chyba jednak jestem trochę zazdrosna…

Kiedy dotarliśmy już do domu i weszliśmy do pokoju Kierana (tak, mimo że cały był poobijany dalej próbował mnie wnieść. Nie pozwoliłam mu), Gibsy padł na łóżko krzyżem. Moff zajął się szukaniem otwieracza do butelek, a ja usiadłam po prawej stronie Kierana.

- Jak się czujesz, co? – spojrzałam na niego zmartwiona.
- Heh. Tak słodko się martwisz… - zaśmiał się. Po chwili poczułam jak jego ręka owija się wokół mnie, a dłoń łapie za udo.
- Nie za dużo sobie pozwalasz? – zerknęłam na niego z góry.

Grałam zimną trochę dlatego, bo nasiąknęłam zazdrością, a trochę przez obecność Moffa.

- Aideen, zostałem pobity, potrzebuję kochającej, czułej pielęgniarki… - zrobił puppy face.
- Najpierw przemyj sobie usta, bo z krwią na zębach wyglądasz całkiem… eee…
- męsko? – podpowiedział mi.
- Raczej… obrzydliwie! – skwitowałam.
- Moff – Gibsy podniósł się do pozycji siedzącej –  podaj coś do przepłukania!

Rudy rozdał nam po butelce i też przysiadł się do nas na łóżko. Z lekkim zniesmaczeniem obserwowałam Kierana, który jak gdyby nigdy nic, wziął wielki łyk piwa.

- Ughhhhh – nie wytrzymałam – naprawdę wypiłeś to ? Z tą całą krwią?
- Aideen, kochana, człowiek jest w stanie wypić pół litra krwi zanim zwymiotuje.
- Chyba nie chcę wiedzieć, skąd to wiesz. – sama pociągnęłam ogromny łyk alkoholu.

Tak ogromny, że aż się oblałam.

- No kurwaaa! – sapnęłam.
- Zaraz znajdę ci jakąś koszulkę. – Kieran zerwał się i ruszył do swojej szafki.
 - Jak ja teraz wyglądam?! - mruknęłam zniesmaczona.
- Pięknie! – skomentował Moff.
- Wyglądam obrzydliwie. – westchnęłam, łapiąc koszulkę w palce i odsuwając  od swojego ciała.
- Ax, daleko ci do obrzydliwości! – tłumaczył rudy, pomiędzy kolejnymi łykami trunku – Z resztą – łyk piwa – nawet gdybyś – łyk piwa – włączając twoją ranę na czole – och, dziękuję Moffowi, że mi przypomniał – oblała się piwem –łyk – wysmarowała brodę sosem  spaghetti – łyk – i rozmazała makijaż – łyk –i tak bym cię przeleciał.
- Och. – zrobiłam dumną minę damy – To  niezmiernie ujmujący komplement, lordzie Moff.

Oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

- Na szczęście ona cię nie chce. - mruknął zza szafy Kieran. 
- Skąd ty to możesz wiedzieć? - droczyłam się. 
- Bo on nie jest w twoim typie. - usłyszałam odpowiedź. 
-Pfff. A jaki niby jest mój typ? 
- Ja. 
W tym momencie Gibsy  stanął nade mną , z czystą koszulką w dłoniach.
Okej. Z tej perspektywy wyglądał cudnie. Nawet z obitym ryjkiem. 

- Proszę. – uśmiechnął się.
- Dzięki.

W czasie gdy zmieniałam koszulkę, usłyszałam głos Kierana, który teatralnie szeptał do Moffa:

- Wiesz, czasami sobie myślę, ze ona to robi specjalnie. Robi wszystko, żeby się tylko przed nami rozebrać i zaświecić tymi swoimi ładnymi cycuszkami.

Oboje zachichotali, a spojrzałam na Kierana z groźną miną:

- Za mało dzisiaj dostałeś po ryju? Chcesz więcej?
- Ax – zrobił pewną siebie minę –  kochana ty nasza, przecież już wiesz, że my z Moffinem to lubimy.

Chłopcy zaśmiali się głośno.

- Wariaci. – wywróciłam oczami.
- Swoją drogą, mam takie pytanie. – zwrócił się do mnie Moff – Bo ty i Matt… to znaczy no my się przyjaźnimy, więc wiem… eee… to znaczy znam sytuację i… eee…
- Moffin, nie mam ci za złe, że wiesz, że Matt robił ze mnie idiotkę. – próbowałam powiedzieć to najbardziej beznamiętnie jak mogłam. – Więc pytaj o to, o co chcesz pytać.
- Kiedy zmierzasz go rzucić? No bo zamierzasz, prawda?
- Och, Moff. Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym. To nie jest takie łatwe… - westchnęłam.
- A co jest w tym trudnego? – wtrącił Kieran.
- Nooo… jestem obecnie taka…. confused – posłałam Gibsy’emu znaczące spojrzenie – To nie jest takie hop siup… ja jednak… eee… w sumie byliśmy razem… i… eeee… nigdy nie jest łatwo od tak zakończyć związek. 
- Ty coś do niego czujesz? – zapytał Moff, a ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami – Słuchaj Aideen. –przysunął się do mnie i zarzucił rękę na moje ramiona – Miłość jest przereklamowana. Spójrz na mnie! 20 lat i nigdy nie byłem w stałym związku. I czuję się świetnie!
- Wyłączając kilka załamań nerwowych… - wytknął mu Kieran – kiedy smarkałeś w mój rękach, że nikt cię nigdy nie pokocha na tyle, żeby prać ci skarpetki.  
- Eee no tak. – zgodził się rudy.  – Ale to były tylko momenty słabości.

Uśmiechnęłam się, wyrażając podziękowanie dla kumpli, że próbują mnie jakoś rozbawić.

- Ej a tak właściwie… dlaczego  wy go przez cały ten czas akceptowaliście?

Chłopaki spojrzeli na siebie i wymienili wzrok. Dziwny wzrok. W końcu Kieran zwrócił się do mnie:

- Eee… bo taki był twój wybór. Akceptowaliśmy go ze względu na ciebie. – i szybko zmienił temat – To kiedy z nim pogadasz? 

Taka odpowiedź na moje pytanie mnie nie satysfakcjonowała, ale ze względu na szybkość z jaką Gibsy zmienił temat wyczułam, że coś jest nie tak. Nie będę drążyć. Może później się dowiem. Tymczasem odpowiedziałam na pytanie przyjaciela:

- Pogadam z nim wkrótce. – zdecydowałam. – Obiecuję.